CW: enbyfobia, bigoteria, krew, sporty ekstremalne, genitalia
(~4 min read) zaimki.pl/zin
Dear Chronos,
we the undersigned
kindly request
an adjournment of tomorrow
until yesterday.
Drogi Chronosie,
my niżej podpisani
zwracamy się z uprzejmą prośbą
o przeniesienie jutra
na wczoraj.
He usually remembered his dreams. Not this time, though. He felt as if he had slept for many, many days, and yet, he couldn’t remember a single thing his subconsciousness had produced over that time. Strange.
Oh, wait! There was this thing... People were chasing him around the village with pitchforks, they were angry, he was running away, but he couldn’t run, classic dream problems!, they caught him, everything went even more blurry... Nah, whatever, just another dream.
This ceiling looks strange, doesn’t it?, he realised. Where the fuck am I?
(~12 min read)
‘All stand for Their Majesty, Ruler of the Seven Continents, Sovereign of the Three Moons, Protector of Freedom, Emperor Kĥalɨd, the fourth of this name!’
Fanfares resounded and all hundred forty-four Senators (what an unusual attendance!) rose from their seats as the Emperor entered the Senate Plenary Hall, followed by a dozen generals. Well, “crawled into” might have been a better word to describe it, but since that was the ordinary for their species, I guess just “entered” is fine. The point is, even though for humans it might have looked sluggish and repulsive, for mendrɨans the whole scene looked ultimately royal and dignified as fuck. The Sovereign Senate doesn’t invite the Emperor that often. Whatever is happening, is gonna be huge.
‘My dear Senators’, started the Emperor after reaching the podium, ‘this war is unwinnable’. There was a loud gasp. Even though they knew that the immense power of their Empire is nothing compared to what the invaders from Earth can unleash, they were still holding on to their hope. Does it mean there’s officially no hope anymore?
Kĥalɨd continued: ‘but if we don’t win it, our entire species will perish, our Beloved Planet and its Three Moons will be destroyed to pieces. So we cannot lose it. It’s unwinnable, but we have to win it.’
Their voice started shaking. ‘What the fuck do we do?’, they cried.
(~9 min read)
‘Wszyscy powstać przed Jenu Wysokością, Władcum Siedmiu Kontynentów, Suwerenum Trzech Księżyców, Obrońcum Wolności, Cesarzum Kĥalɨdu, czwartum tego imienia!’
Rozbrzmiały fanfary i każdu ze stu czterdziestu czterech Senatorów (cóż za niebywała frekwencja!) powstału, podczas gdy Cesarzu wchodziłu do Sali Plenarnej Senatu, a tuż za num tuzin jenu generałów. Cóż, “wpełzłu” byłoby może ciut lepszym słowem, lecz jako że ich gatunek tak właśnie się poruszał, pozostańmy zwyczajnie przy “wchodziłu”. Tak czy siak, choć dla ludzi mogło to wyglądać ospale i odrzucająco, dla mendrɨanów scena ta wyglądała niezmiernie królewsko i godnie jak cholera. Suwerenny Senat nieczęsto zapraszał do siebie Cesarzum. Cokolwiek się zaraz wydarzy – będzie ogromne.
‘Moju drogu Senatoria’, rozpoczęłu przemowę Cesarzu tuż po dopełznięciu do podium, ‘ta wojna jest nie do wygrania’. Słychać było głośne westchnięcie zdziwienia. Choć wiedzieli, że niezmierna potęga ich Imperium to nic w porównaniu do piekła, które potrafią im rozpętać najeźdźcy z Ziemi, to jednak trzymali się resztek nadziei. Czy to znaczy, że teraz nawet nadziei już nie ma?
Kĥalɨd kontynuowału: ‘lecz jeśli nie wygramy, to cały nasz gatunek zginie, a nasza Ukochana Planeta i jej Trzy Księżyce zostaną obrócone w pył. Więc nie możemy jej przegrać. Wojna jest nie do wygrania, ale musimy ją wygrać.’
Jenu głos zaczął się trząść. ‘Co my do kurwy mamy teraz zrobić?’, zapłakału.
(~10 min read)
... i żebym potrafił kochać jak Małgorzata Mistrza. Amen.
nie możesz zanieiść
gdy ona cię prowadzi
pasożytka
robi z nami co chce
bo byle bystrzaka wciąż zamęcza bez ustanku
tym swoim ciągłym odwiecznym “a dlaczemu?”
by go potem za trud nagrodzić
sowitą satysfakcją
uzależniającą
dręczyła Darwina, męczyła Einsteina
ciągała Teslę po książkach
a dzieci – dzieci molestowała co do jednego
ale musisz jej przyznać
że zdolna z niej bestia
że co nieco dała radę osiągnąć
rozgryźć atom, ogarnąć czarną dziurę
okiełznać ogień, wykuć smartfona
w sumie jakby nie patrzeć
stoi cieniem za każdym odkryciem w dziejach
i niestrudzenie
kagankiem wiedzy
oświeca
kaganiec wiary
aby związek wiązał
nie więził
schönstes gedicht der welt
braucht kaum zwei wörter
beide ganz unwesentlich
the poem most beautiful
needs merely two words
both totally irrelevant
najpiękniejszy wiersz świata
składa się raptem z dwóch słów
i to zupełnie nieistotnych
Powiedzieć, że premier był “zdenerwowany” albo “rozdrażniony”, byłoby szczytem eufemizmu. A przynajmniej jeśli brać pod uwagę, że słynął w świecie jako człowiek wybitnie spokojny, wręcz niewzruszony jak głaz. Dziś jednak kipiał złością.
(~8 min read)
Na początku był Bóg. Znaczy nie do końca “na początku”, bo jeszcze czasu nie było. Przestrzeni zresztą też. Bóg był poza tym wszystkim...
Wprawdzie był nieskończoną miłością, lecz smutno mu było strasznie, że nie ma kogo kochać. Ale spokojnie, spokojnie. Jako że równy był z niego gość, to wspaniałomyślnie postanowił, że stworzy całą masę istot tylko po to, by móc je obdarzać miłością! Po to, by całą wieczność mogły taplać się z nim w niewyobrażalnym szczęściu i błogości. A nie mówiłem, że spoko koleś?
(~5 min read)
Ponuro, blokowo, blokersko. Te szare, trzynastopiętrowe straszydła chyba tylko dlatego jeszcze stoją, że nie wiedzą jak upaść. Te szklane szyby w oknach jakby wcale ze szkła nie były. Te męki wyższego rzędu tragicznie przeżywane przez całą okolicę aż bolą po oczach. A jednak da się rozpromienić. A jednak świerszczą nam wierszcze wśród zielonych łąk międzyblokowych. A jednak tak radośnie uwspólniamy myśli – jak elektrony. A jednak wystarczy Szymborska, promień słońca i Twoja dłoń...
Niekompetencja była jego mocną stroną – słynął z niej w całej szkole. Zadanie wymagające tygodnia pracy zadawał uczniom na czterdziestopięciominutową lekcję, choć sam nawet w miesiąc nie potrafił go wykonać. Uczniowie prześcigali się w tym, który z nich lepiej od niego zna się na jego własnym przedmiocie. Paradoksalnie osiągali więc dzięki tej jego niekompetencji lepsze wyniki niż z innych przedmiotów. Dyrekcja po prostu musiała przyznać mu premię!
Jego tyłek znam na pamięć – tyle razy pieściłem go myślami.... Ech, szkoda, że nasz związek jest taki asymptotyczny – zbliżamy się i zbliżamy bez nadziei na dotknięcie. Mam wprawdzie swoich pocieszaczy w tym nieszczęściu, lecz z nimi, dla odmiany, jest tak nieznośnie adiabatycznie – zupełnie bez wymiany ciepła... To on mi się śni po nocach, to on ciągle stoi mi przed oczami. No i chuj w niego.
Z początku myślałem, że ktoś sobie jaja robi. Jakiś dzieciak nasłuchał się za dużo o konklawe i wydzwania po ludziach robiąc im głupie żarty. Idiotyczne wręcz. No sorry, kto normalny uwierzyłby, że tak z dnia na dzień został papieżem?
(~26 min read)
W skrawku czasoprzestrzeni wybitnie od nas odległym była sobie planeta Onva. Była? Jest? Będzie? No, dajmy na to, że jest. Czas i tak nie gra tu większej roli.
(~7 min read)
W obozie Kokpitów zagrzmiał głos rogu. Jakob zerwał się na równe nogi jak rażony piorunem. Istotnie, piorun walnął, lecz było to poprzedniego wieczoru i kilkaset metrów dalej – grom wziął na muszkę budynek, w którym Wódz nakazał zamknąć zapasy wódki na całą krucjatę. Słusznie zresztą, bo wszystko by w kilka godzin zeszło, jakby się wojsku pozwoliło pić do woli. Nie wiedzieć czemu, wokół tego budynku było akurat pełno ludzi, i wszyscy naraz, kierowani zapewne instynktem wódkoochronnym, rzucili się do gaszenia pożaru. Ich heroizm, o dziwo niespotykany zbyt często na polu bitwy, sprawił cud – ogień nie zdążył nawet musnąć kadzi z wódką.
(~6 min read)
Jako nastolatek byłem wieczną rozkminą. W sumie nic dziwnego – niemal wszystko co pierwsze i ważniejsze w moim życiu działo się właśnie wtedy. Nie było więc dnia bez dogłębnego zanurzenia się w samym sobie, nie było wieczoru bez odkrywczej rozmowy z wanną. Przeglądałem siebie od początku do głębii – i głęboko pojebane myśli mi z tego wychodziły. To było straszne. Na szczęście rozkmina wklepana w klawiaturę jest oswojona, nie wiem jak inaczej bym ten mętlik przetrwał. Myślenie męczy myśliciela i komplikuje mu rzeczywistość. Więc w sumie nic dziwnego, że ludzie tak niechętnie to robią...
Jagoda może i nie była idealna. Zdarzyło jej się czasem przeklnąć, ze swoim facetem żyła na kocią łapę, a do kościoła nie zaglądała ani chętnie, ani często. Ale przynajmniej gdy nakryła jedną wychowawczynię z przedszkola, w którym jest dyrektorką, na dobieraniu się do wychowanka, ani chwili się nie wahała – wyrzuciła ją na zbity pysk i natychmiast powiadomiła policję. W sumie... Bycie świętszą od papieża to jednak wcale nie tak wysoko postawiona poprzeczka...
Wiesiek zawsze wstawał skoro świt – dlatego zimą się nie wysypiał. Panicznie bał się myśleć o niedzieli. Nigdy w życiu nie był u lekarza – przecież zdrowiej chodzić na kabarety. Jak się śpieszył, to tylko powoli. Jak czegoś szukał, to nie przestawał, póki nie znalazł. Z wiekiem coraz bardziej głupiał, biedaczyna. Gdy adoptował kota, trzymał go ciągle za płotem (ale tylko pierwszego). Słowem – trochę z niego dziwaczny, lecz w sumie porządny obywatel. Ale czy na pewno? No właśnie okazuje się że nie. Wsadzili go do pierdla za kradzieże. W końcu wszystko brał dosłownie...
Zapach zdeszczowiałych ubrań roznosił się po mieszkaniu. Salon był pełen jednorazowych ludzi. Wymiękli. Zużyli się. W najbliższym pobilżu nie było nikogo. Niktość ogarniała zewnątrz. No, może jakiś jeden czołg się czołgał po horyzoncie, i to tyle. W środku było już bezpiecznie, lecz nikogo to nie obchodziło. Stracili bliskich, stracili majątki, stracili wiarę, stracili nadzieję. W strzępkach lustra oglądali resztki siebie. Tak, siebie też już powoli tracą... Wstydzą się, że są ludźmi. Chociaż, czy jeszcze są? Po tym, co zrobili, i co im zrobiono, może lepiej nie być? Tak w ogóle nie być...
Profesor Hamwitch spędził długie lata na uniwersytecie, prowadząc intensywne badania nad naturą ludzkiej natury... Chadzał po korytarzach w tę i we w tę, rozmyślał, pisał, skreślał, poprawiał. Dogłębnie poznał drogą dedukcji, wszystko, co było do poznania. Streścił w paru krótkich teoretycznych tezach wszystkość wszystkiego. Kipiał dumą. Jednak prawdziwej pewności, co do prawdziwości swych tez Profesor nabrał dopiero wtedy, gdy wreszcie wyszedł na świat i sprawdził je wszystkie empirycznie. Och tak, teraz mógł być pewny swej teorii – wyjątki potwierdzały ją na każdym kroku.
W binarnym wszechświecie nie ma światłocienia. Wszystko jest albo niebiańsko złe, albo obrzydliwie dobre. Ludzie albo boleśnie wysocy, albo śmiesznie niscy. Albo mówią całą prawdę i tylko prawdę, albo łżą tak, że tylko skończony idiota im uwierzy. Problem tylko w tym, że połowa z nich to tacy idioci (a druga to geniusze). W świecie tym urodził się Nemo – przeciętniak tak bardzo przeciętny, że z automatu stał się największą (bo jedyną) mniejszością. Swą nijakość przypłacił niestety życiem... Miłujący miłosierdzie tłum fanatyków religijnych, którym nikt nie wierzy tylko oni sami, pokojowo podpalił piedestał, na który radośnie wyniosło przeciętniaka agresywne lewactwo.
Wena jest piękną, cudowną kobietą. Przy niej myśli płyną tak oczywistym, wartkim prądem, ach! Szkoda tylko, że sama czasem w ten prąd wpada i odpływa w siną dal, trzeba jej wtedy szukać, gonić, nawoływać... Ostatnio, jak mi taki numer odwaliła, byliśmy w samym środku projektu. Rzuciła pomysłem, napaliła na jego realizację, a potem znienacka zapadła się pod ziemię, gdy ja już siedziałem przed komputerem w samych skarpetkach. Jak się potem okazało, ani wartki nurt, ani podziemne podziemia nie były przypadkiem. Zdradzała mnie raz z Posejdonem, raz z Hadesem. Suka...
Nastał czas, że do Domu Ojca Niebieskiego weszło trzech wielkich świętych: Augustyn z Hippony, Aleksy Boży i Franciszek z Asyżu. Jak na człeków pobożnych i uczonych przystało, długo o życiu dzieci bożych rozprawiali.
(~5 min read)
Żeby zrobić sos pomidorowy, wystarczy zdekoncentrować koncentrat.
Ale żeby zdekoncentrować mnie, wystarczy nie robić nic.
Ciągle trzeba myśleć, głowić, robić, a tu
Goły gołąb zamiast mózgu
Lecz jak już nie trzeba myśleć, głowić, robić, to
samo się chce myśleć, głowić, robić...
Więc zamiast przerwy jest odmiana.
Bardziej katar niż katharsis.
Fuj.
kobieta – jakże by inaczej
któż inny by się podjął
tak niewdzięcznej roboty
czarnej roboty
jak krew napełniająca
ranę tych, co pozostali
lecz jakże zgrabnie
rozdziela dwa światy
ciała i ducha
dar zsyła z niebios
wysyła do niebios
uwalnia z klatki
jedyna na świecie
co nas zrównuje
ja, wśród nielicznych
krzyczę radośnie:
viva la muerte!
Step jest wielki jak ocean.
Adaś słucha Litwy.
Nic nie słyszy.
(Może dlatego że to daleko?)
Jest morze, statek, burza.
Statek tonie.
Ludzie mdleją, żegnają, modlą.
Adaś nie mdleje, nie żegna, nie modli.
– Ale tu jest zajebiście!
– E tam, zwykła góra...
Jest miasto.
Jest zniszczone.
Choćby tu było najzajebiściej,
to i tak Litwa jest zajebiściejsza.
Bo tam jest Ona. I bo to Ojczyzna.
– Nie patrz w dół!
– Och jejku, spojrzałem...
Jest skała, są fale.
Horacy miał rację.
To taki dobry chłopiec był!
Problemów nie robił
A i w szkole prymus
Rodzice musieli być dumni!
To taki dobry chłopiec był!
Och tak, ponoć mało pił...
A palić – nie palił wcale
Dlaczego musiał tak nagle...?
To taki dobry chłopiec był!
Przystojny całkiem...
Ach, te niebieskie oczy...
Dziewczyny po nim zrozpaczone!
To taki dobry chłopiec był!
I do kościoła chodził
I innym pomagał
Jakże mało dziś takich jak on!
To taki dobry chłopiec był!
Kto by mógł pomyśleć
Że on tak młodo
Odda ducha...
Na pożarcie szatanowi.
Że tak z dnia na dzień
Pedałem zostanie, tfu...
A taki dobry chłopiec był!
Dali mu do pokochania Szymborską,
(odkochując niemyślnie!)
kazali móc
dać radę
A ten siedzi w sąsiedztwie tego, co powinien
w centrum jednak mając, co bluźniercze
nagminnie bawi się w poetę
bezczelnie bazgrze epopeję
o radzie nadzorczej życia
Usilnie zerka, czy aby elektroniczni przyjaciele
zachcieli obdarzyć
desperata atencyją
i tęskni
do próśb o radę
Leży
Nie dawszy rady, umiera
na świecie jest sześć miliardów światów
a w centrum każdego jest jakieś ego
coś w tym złego? dziwnego?
to najmojsze ego kocha właśnie jego
tak przynajmniej ośmiela się twierdzić
czyż nie przesadza?
czyż oddałbym cośkolwiek ponad trochę
dla szczypty jego szczęścia?
poświęcę może? siebie? czy jego?
cóż większe? moja mojość? jego jegość?
moja jegość? jego mojość?
ja nie wiem i nie wiem
on stary, daleki, zajęty
i kochany
i duchem mój
więc trzymam się tego
jak zbawiennej poręczy
uparcie odmawia przyjęcia płynów wszelakich
uparcie odmawia przyjęcia płynów hamulcowych
uparcie odmawia przyjęcia weselnego
uparcie odmawia różaniec
uparcie uparł się
uparcie ma parcie
na szkło
chwycony w zachwycie
marketingowym
śpi smacznie
śmi spać nie
chłyta chłystka
a imię jego będzie
cezary cezary
czarek
czaruś
czarujący
czarodziej
rozczarowany
Nie widziałem Cię ze dwa miesiące.
I co? Jestem trochę bledszy? Bardziej śpiący?
Tak... Przeżyłem wieczność bez powietrza...
Biegniesz w podskokach. Głos Ci się łamie.
A ja nie biegnę, bo mi radość zakręciła w głowie.
Wybitnie rozproszony chłonę Twą obecność.
Już nigdy więcej.
Nie wytrzymam kolejnej wieczności.
Teraz, gdy na nowo się w Tobie zakochałem.
Chcę każdą chwilę przeżyć z Tobą.
Chcę robić z Tobą takie rzeczy,
Że tutaj nie wypada nawet o nich myśleć.
Eksploduję z tęsknoty.
Teraz, gdy na nowo się w Tobie zakochałem.
O, jakże pragnę
zamknąć się w bańce nieskończonej muzyki
i pokazać całemu światu że mam go głęboko
w odmętach odbytu.
Nie pragnę wiele.
O, jakże pragnę
symbiozy całkowitej
by On we mnie, ja w Nim
by On tylko dla mnie, ja tylko dla Niego
by zawsze razem
by jak jedno ciało
i jak jedna dusza
by tylko On
On jeden
sam jeden
jeden tylko!
Nie pragnę wiele.
Szumiący orgazm dla uszu
Dobija się
Brzęczy
Brzmi
Mi
Co w samym centrum lata
Wylegiwuję
Wsłuchuję
Chuje
Je
I nie ma zbyt bardzo
Wygładzam
Gładzę
Zaiste
Te
Byłeś
chrapliwym pocałunkiem trędowatej
kochanki hadesa, gnijącym mięsem
brutalnie wyrwanym z kontekstu ciała
Cuchnąłeś
dymem zakrytym niechlujnie
tanim litrem stęchłych perfum
Rozłożyłeś
nas i siebie po obrzeżach łajna
wyprowadziwszy nas na żydowce
Zabiłeś
teraz patrzysz tępym narządem wzroku
wybitnie zajęty robieniem niczego
Być niezrozumianym – oto jego los.
Los? Czy cel? Cel życia?
Być niezrozumianym – to być nieszczęśliwym.
To źle? Czy dobrze?
Być nieszczęśliwym – to powód, by się zabić.
Stracić sens? Czy go zyskać?
Odnaleźć szczęście swe w nieszczęściu.
Szukać bezsensu w sensie.
Jak Człowiek Bez Imienia.
Wikłać się w sen błędny.