Powiedzieć, że premier był “zdenerwowany” albo “rozdrażniony”, byłoby szczytem eufemizmu. A przynajmniej jeśli brać pod uwagę, że słynął w świecie jako człowiek wybitnie spokojny, wręcz niewzruszony jak głaz. Dziś jednak kipiał złością.
Bez słowa wszedł do gabinetu, zmierzył wszystkich zebranych wzrokiem chłodnym jak lodowiec, po czym wycedził przez zaciśnięte zęby:
– Pani, pan i pan: RAUS!
Gdy tylko wskazana trójka wyszła (a nawet nie ośmielili się protestować), premier od środka zamknął za nimi drzwi i przekręcił klucz. Podszedł z powrotem do stołu, mocno odetchnął kilka razy, po czym przeszył złowrogą ciszę głębokim szeptem:
– I co ja mam powiedzieć? “A nie mówiłem”? No mówiłem, ale przecież teraz to już nic nie zmieni. Kto mnie słuchał? – Rozejrzał się po sali, ale wszystkie oczy były wbite w stół. – Owszem, słuchaliście wszyscy. Ale potem ze mnie brechtaliście, że wszędzie węszę spisek, i puszczaliście mimo uszu całe moje wariackie pierdolenie.
Westchnął głośno, po czym wrzasnął:
– Żadnemu kretynowi nie przyszło do głowy, że w tym kraju od organizowania spisków to jestem ja? Za każdą ważną sprawą stoję ja! I jak mówię, że będzie źle jeśli nic z problemem nie zrobimy, to kurwa będzie źle! Bergsen! Przed dwoma laty śmiałeś się najgłośniej, to teraz przypomnij państwu, przed czym ich wtedy ostrzegałem.
Bergsen wstał i przestraszonym głosem wydukał tylko:
– Ostrzegał pan, że automatyzacja zrujnuje nam gospodarkę – po czym pośpiesznie usiadł.
– Wstawaj Bergsen! – ryknął premier, a minister od razu wrócił do pionu. – Nie zrujnuje, tylko zmieni nie do poznania. Zrewolucjonizuje. I wyjdzie nam to na dobre, jeśli tylko się na to przygotujemy. Przygotowaliśmy?
– Nie – odpowiedział Bergsen drżącym głosem.
– I wyszło nam to na dobre?
– Nie – przyznał minister.
– Nie – potwierdził premier. – Nie wyszło. Przed tym budynkiem stoi tłum rozwścieczonych ludzi gotowych zlinczować każdego z nas, jeśli tylko wyściubimy nosa z Kancelarii. Rozszarpią nas. Ktoś chętny? Może pan, Bergsen? I pewnie od razu zjedzą cię żywcem, bo już zaczynają głodować. Ale tobą się nie najedzą, bo są ich kurwa miliony. MILIONY!
– A może pani Jurgen? Minister transportu przecież, a za oknem mamy właśnie morze transportowców! Wozili ludzi, wozili towary, między miastami, między osiedlami, między półkami w magazynach. Ale w ciągu raptem paru miesięcy połowa z nich straciła pracę, bo autonomiczne samochody potaniały o tyle, że już nikomu się nie opłaca zatrudniać do tego ludzi. Roboty może nie są idealne, ale są już lepsze od ludzi, i to wystarczy. Transport kwitnie, wszystko odbywa się szybciej, spadła liczba wypadków... Ale wkrótce przestanie kwitnąć, bo po prostu nie będzie czego transportować! Bezrobotnym kończą się oszczędności, nie mają co jeść, nie mają za co kupować, zamawiać, przemieszczać się. Więc wkrótce kryzys dotknie każdej gałęzi gospodarki.
– Nie no, nie każdej... – wybąkała Jurgen. Premier spojrzał na nią z politowaniem.
– Oj Jurgen, Jurgen... Mój smartfon postawił mi ostatnio trafniejszą diagnozę niż mój lekarz rodzinny. Byłem w zeszłym tygodniu na filmie, do którego soundtrack napisał komputer. Robota z przeszukiwaniem stosu dokumentów, która całemu zespołowi ludzi zajmowała kiedyś tydzień, teraz może być wykonana przez jednego programistę w cztery godziny, plus kwadrans na wykonanie kodu. Ludzie przestają być potrzebni. Wkrótce pozostanie tylko garstka niezastąpionych.
– Czy to wszystko nie jest idiotyczne? Roboty wykonują całą pracę za nas, więc moglibyśmy sobie spokojnie leżeć plackiem i niczym się nie przejmować. A zamiast tego mamy kraj w chaosie. Tylko dlatego, że jak dogmatu trzymamy się myśli, że aby jeść, trzeba pracować. Już nie trzeba. Ale nikt tego nie zauważył, a teraz nikt nie może się z tym pogodzić. Ludzie koniecznie muszą mieć pracę, żeby żyć, mimo że ich praca nie jest nikomu do niczego potrzebna. Mieliśmy okazję zmienić to stopniowo, ale jej nie wykorzystaliśmy. Więc teraz pozostają już tylko radykalne środki.
– Stan wyjątkowy? – wyszeptał ktoś z przerażeniem.
– Rany, nie! Co on nam niby da? Że wyślemy wojsko, żeby rozbiło te tłumy? Nawet jeśli da się je poskromić, to przecież nie uda się ich nakarmić. Musimy działać jeszcze gwałtowniej. Ruszyć na korporacje.
Zebranych zszokowały te słowa do głebi. Przecież nikt nie ośmielał się tknąć korporacji. Mając swoje miliardy, miały władzę porównywalną do tej państwowej. Jedna drugiej starała się nie wchodzić w drogę.
– Oni nie są głupi – przerwał ciszę premier, w myślach dodając jeszcze “tak jak wy”. – Doskonale rozumieją, że pędząc za automatyzacją, miniaturyzacją i redukcją kosztów, zapędzili sie za daleko, i wkrótce cała ta ich kasa stanie się bezwartościowa. Nikt nic więcej od nich nie kupi. Wiedzą też, że tak jak my jesteśmy teraz w fizycznym niebezpieczeństwie z powodu wściekłego tłumu, tak i oni wkrótce będą. Gdy ludzie wyżyją się na rządzie, zaczną zrzucać całą winę na nich. Rozkradną im wszystko to, co oni zamierzali im sprzedać. Są jeszcze bardziej w czarnej dupie niż my. Wszyscy jesteśmy, od pucybuta po miliardera.
– Rozmawiałem z paroma ludźmi z największych holdingów. Zgodzą się na to, co im zaproponowałem, przepchną to w swoich firmach i uspokoją nastroje w innych. Tylko że ani ja ani reszta rządu nie możemy nic w tej sprawie zrobić, bo to już kwestia ustaw. Kongres przepchnie ustawy i wy mi w tym pomożecie. Mamy tu w rządzie członków najwyższych władz partii. Wszystkich partii kongresowych. Oczekuję wprowadzenia w każdej z nich dyscypliny partyjnej z najwyższymi możliwymi karami za jej złamanie.
W gabinecie zapanowała cisza jeszcze głębsza niż dotyczczas. Jedynie stłumione krzyki protestujących zza okna trochę ją mąciły.
– To zależy – nieśmiało burnął minister edukacji – od treści tych ustaw.
– Oczywiście że zależy. Napiszemy je dzisiaj. Nie wyjdziemy, póki nie skończymy. I tak niebezpiecznie jest stąd wychodzić. Już rozesłałem wici, Kongres zbierze się jutro z rana w trybie nadzwyczajnym. Wy jesteście odpowiedzialni, aby tuż przed głosowaniem przekazać swoim posłom nasze ustalenia, przekonać ich, a jeśli dalej będą niechętni – pogrozić dyscypliną.
– Kiedy ludzie byli po prostu niezatrudnieni, rząd mógł robić swoje by walczyć z bezrobociem. Ale teraz, gdy stają się niezatrudnialni, musimy działać drastycznie, musimy zmienić wszystkie nasze poglądy na gospodarkę. Bo obecny system umiera.
Premier przerwał na chwilę, po czym oznajmił, sącząc każde słowo:
– Przemysł zgodził się na stopniową nacjonalizację.
To był jego wielki sukces. Jeszcze dwa lata temu sam by w życiu o takim rozwiązaniu nawet nie pomyślał (zwłaszcza, że jest przecież liderem partii libralnej!), ale teraz to wydaje się jedyna możliwa opcja. I jemu udało się przekonać do tego holdingi!
– Ludzie niezatrudnialni (czyli za kilka lat wszyscy) muszą skądś zdobyć jedzenie, ubrania, środki czystości... My im tego nie damy, bo skąd? Ale korporacje dadzą. W zamian za nasze wsparcie dla ich rozwoju technologicznego. Państwo dofinansuje badania, granty, stypendia, sprzęt. Wspólnie przyśpieszymy proces automatyzacji, aby bolesny okres przejściowy był jak najkrótszy. No i docelowo przytłaczająca większość dóbr i usług będzie produkowana, dystrybuowana i wykonywana przez roboty. Jedyne, czego będą do tego potrzebowały to prąd, którego zdecydowanie nam wystarczy z odnawialnych źródeł energii, choć musimy trochę rozbudować sieć, oraz nadzór, który będzie wspólnie sprawowało państwo i korporacje.
Premier rozejrzał się po zebranych, ale nie widział nic poza przeogromnym zaskoczeniem. Spróbował więc ująć to inaczej.
– Naszym problemem jest to, że ludzie nie mogą pracować. Naszą jedyną szansą jest to, że właśnie wcale nie muszą pracować. Chyba że ktoś widzi inną? – Nikt nie odpowiedział. – Do tego właśnie zmierzała cała historia gospodarki. Kiedyś niemal wszyscy produkowali jedzenie, w pocie czoła harowali, byle mieć co do ust włożyć, teraz prawie nikt już tego nie robi, a jednak mamy wszystkiego więcej i lepszej jakości niż kiedykolwiek. Praca jest efektywniejsza, prostsza, wydajniejsza. Kiedyś nawet dzieci zmuszano do całodniowego zapierdolu, dzisiaj już nie ma takiej potrzeby. Ludzie, wreszcie nie musząc pracować, zyskają czas na rozwijanie swoich pasji. To właśnie pasja stanie się główną motywacją ludzkości do pchania świata do przodu, a nie żądza zysku, jak to było dotychczas. Bo co możesz pragnąć zyskać, jeśli za darmo dostajesz wszystko, czego potrzebujesz?
– Ale niektórzy choćby i mieli wszystko, wciąż będą chcieli więcej – przerwała premierowi Jurgsen.
– Słusznie. Ale możemy coś na to poradzić – odparł premier. Podszedł do jednej z szafek przy ścianie i wyciągnął z niej butelkę wody. – Właśnie otrzymałem tę próbkę ze ściśle tajnego laboratorium. Na pierwszy rzut oka jest to najzwyczajniejsza w świecie woda mineralna. Na każdy kolejny zresztą też. Żaden z powszechnych testów jakości wody nie wykryje w niej nic dziwnego. Ale znajduje się w niej śladowa ilość pewnej substancji, która osobliwie działa na układ nerwowy. Reguluje chciwość.
Ministrowie nie wyrażali oburzenia. Wystarczająco byli przerażeni koniecznością dostosowania się do nowego świata.
– Oczywiście oficjalnie to nie przejdzie. Ale da się to zrobić na tyle po cichu, żeby nikt nie zauważył. Substancja ta nie ma żadnych skutków ubocznych, a po jej odstawieniu układ nerwowy już po kilku dniach wraca do normy.
Zapadła zgodna cisza. Wszyscy zgodnie nie ośmielili się protestować.
– Jeśli się uda, stworzymy prawdziwą utopię – wyszeptał w końcu jeden z ministrów. – Może i faszerującą ludzi jakąś niespecjalnie szkodliwą chemią, może i nawet chipującą ich, aby uchronić się przed masami imigrantów ściągających tu za darmowymi zakupami... – ale utopią. Innej opcji nie widzę...
– Bez przesady z tym chipowaniem – zaśmiał się premier. – Póki co, wystarczy że będziemy wymagać okazania dowodu osobistego jako “opłatę” za zakupy. O innych rozwiązaniach pomyślimy, gdy sytuacja się rozwinie.
Pozostali pokiwali głowami. To ma prawo się udać. Być może zostaniemy najszczęśliwszym państwem na świecie.
– No to bierzemy się do roboty, moi drodzy! Od dziś zaczynamy stawać się utopią.