Niektórzy twierdzą, że problem pedofilii w Kościele katolickim wynika wprost z celibatu – skoro nie mogą z kobietami, to z jakiegoś powodu biorą się za dzieci. Może i po części coś w tym jest, ale upraszczanie całej sprawy do tak prostej zależności nie jest wcale solidniejszą logiką niż zrzucanie całej winy na homoseksualistów, jak to oficjalnie robi Kk.
Oglądałem ostatnio wywiad Trevora Noah z Karamo Brown z Queer Eye. I byłem wręcz zdruzgotany informacją, że Karamo kiedyś fizycznie znęcał się nad swoimi partnerami, bezczelnie oczekiwał bezkarności i nie uważał, aby robił coś złego. Przecież Karamo jest takim ciepłym, otwartym, kochającym człowiekiem! To niemożliwe, żeby kiedyś robił tak okropne rzeczy!
A jednak. Jeśli człowiekowi od dziecka będzie wpajać się, że “dziewczynek się nie bije”, ale chłopcy to tam chłopcy, “boys will be boys”, u nich to zawsze się trochę bijatykuje – to jest to gotowy przepis na wychowanie człowieka stosującego w dorosłym życiu przemoc domową. To, czego dzieci uczą się w najmłodszych latach życia, jest dla nich jak instynkt, jest tak głęboko wbudowane w ich osobowość, że pozbycie się tak starych nawyków wymaga niesłychanie wiele pracy.
Karamo przeszedł przez ten długi proces stawania się nowym, lepszym człowiekiem, dzięki czemu teraz znamy go jako tę cudowną osobę, którą jest. Ale warto jest pamiętać, że nie zawsze nią był.
To dało mi do myślenia: jak niewiele być może brakowało, bym sam stał się potworem?
Przypomniałem sobie kurs ceremoniarski, w którym brałem udział ponad dekadę temu. Miałem 15 lat... Okres dojrzewania, hormony buzują, dopiero co odkryłem w sobie, że jestem gejem, jeszcze nikt inny o tym nie wie... Trzykrotnie jadę na kurs ceremoniarski do AWSD w Szczecinie i zostaję tam na weekend. Wokół mnie dziesiątki młodych chłopaków w moim wieku, dziesiątki przystojnych kleryków. Wszystko kipi testosteronem, który nie ma żadnego ujścia.
W tym okresie byłem chyba najbardziej vulnerable w swoim życiu. Dojrzewanie w pełni, dopiero co zacząłem odkrywać w sobie homoseksualność, dopiero co zacząłem na poważnie kwestionować wiarę, byłem cholernie socially awkward, nie miałem zielonego pomysłu, jak chciałbym, by wyglądało moje życie... Jestem niemal pewny, że każda drobna pierdoła kształtowała wtedy mój charakter wielokrotnie mocniej niż w którymkolwiek innym okresie życia.
Wiem, że to czysta spekulacja, ale wyobraziłem sobie, co by mogło być, gdyby zdarzył się wtedy jakiś drobny epizod, który zmieniłby wszystko. Może któryś z kursantów przemyciłby alkohol i poszalelibyśmy za bardzo, może jakieś pierwsze gay experience z którymś z kursantów, może któryś kleryk zaprosiłby do swojego pokoju na lodzika?
Wiem, że takie rzeczy się tam dzieją. Na szczęście nie widziałem tego na własne oczy ani nie doświadczyłem na własnej skórze, ale musiałbym trwać w silnym wyparciu, żeby zignorować te wszystkie opisy z pierwszej ręki od znajomych oraz doniesienia medialne o tym, co się wyprawia w seminariach, na plebaniach, w kuriach, w Watykanie...
Co więc, gdyby coś takiego wydarzyło się mi? Nawet nie mówię tu o gwałcie (a słyszałem o prefektach i ojcach duchowych, którzy uzależniali dopuszczenie kleryka do święceń od regularnego dawania dupy), bo zapewne większości z tych facetów dokoła z miłą chęcią sam bym wskoczył wtedy do łóżka, gdyby zaprosili. Ale co mnie w przeraża w tej wizji, to atmosfera, w której wydarzyłby się ten mój potencjalny pierwszy raz.
Budynek seminarium w Szczecinie ma moim zdaniem jakąś dziwną, ponurą atmosferę, czułem się tam jak w pół-otwartym więzieniu... Nie wiem, czy w pozostałych seminariach byłoby podobnie, no ale... Chodzi mi o inną atmosferę: tę panującą wśród duchowieństwa, i którą systematycznie zarażają swoich wiernych.
O atmosferę grzechu, winy, strachu i tajemniczości. Grzech czyha na każdym kroku. Masturbacja jest grzechem, pornosy są grzechem, homoseksualizm jest grzechem, pożądliwe myślenie o kimś jest grzechem, seks przed ślubem jest grzechem, seks po ślubie też może być grzechem, jeśli nie jesteście wystarczająco otwarci na potomstwo... Te zespoły rockowe są satanistyczne, te bajki dla dzieci to furtka dla szatana, te symbole zapraszają diabła do twojego życia. Grzech jest tematem co drugiego kazania, seks jest motywem przewodnim co drugiego grzechu, piekło tylko czeka na ciebie i cieszy się na przejęcie twojej nieśmiertelnej duszy za każdym razem, gdy ty ośmielisz się czerpać przyjemność z życia.
A największym złem, według katolickich moralistów, jest relatywizm moralny. Grzmią z ambon: ten zgniły zachód propaguje relatywizm moralny! to homolobby relatywizuje dobro i zło! ta ateizacja doprowadzi do zatracenia absolutnej prawdy o dobru i złu!
Znajoma mojego męża spytała kiedyś jednej zakonnicy, jak wytrzymuje bez seksu. Ta odparła: “ty uprawiając seks łamiesz jedno przykazanie, ja dwa... czy kiedyś nie dostałaś rozgrzeszenia?”. Tak właśnie działa moralny absolutyzm: wprawdzie seks przed ślubem to grzech ciężki, ale złamanie ślubów czystości to także grzech ciężki. Za oba pójdziesz do piekła, ale z obu możesz się wyspowiadać. Być może za jeden dostaniesz do odmówienia trzy zdrowaśki, a za drugi cały różaniec, ale czy to naprawdę tak wielka różnica?
Oglądanie pornografii – to grzech ciężki. Zgwałcenie niewinnego chłopczyka, rozerwanie mu odbytu i pozostawienie mu traumy na resztę życia – też grzech ciężki.
Zwalenie sobie konia zamiast dojść w kobiecie – to grzech ciężki. Zgwałcenie niewinnej, kilkuletniej dziewczynki, która kilka lat później odbierze sobie z tego powodu życie – to także grzech ciężki.
Demonizowanie tak niewinnych czynności jak masturbacja czy konsensualny seks między dwojgiem dorosłych ludzi działa też w drugą stronę – nieuchronnie wynika z niego także bagatelizowanie tak okropnych czynów jak gwałt, nawet na dziecku. Bo skoro za oba czeka cię ta sama kara (wieczne piekło) i w obu przypadkach możesz tej kary w łatwy sposób uniknąć (spowiedź), czy aby na pewno jest między nimi różnica moralna?
Dodajmy do tego jeszcze fakt, że całe duchowieństwo jest oparte o ścisłą hierarchię. Każdy doskonale wie, kogo musi się słuchać, od kogo zależy jego dalsza kariera w firmie, kto może jedną decyzją administracyjną zepsuć mu resztę życia...
Jestem w stanie sobie wyobrazić młodego kleryka regularnie gwałconego przez przełożonego, który nawet nie myśli o tym, by komukolwiek się na to poskarżyć czy jakkolwiek przeciwstawić. Przełożony tak wbił mu do głowy poczucie winy za dopuszczanie się seksu z mężczyzną, (mimo że jest przecież ofiarą gwałtu, a nie sprawcą), że kleryk boi się, że pójdzie przez to do piekła, jeżeli nie dostanie rozgrzeszenia. Boi się, że gdy doniesie na przełożonego, to żaden inny członek tej mafii już mu rozgrzeszenia nie da. Że nikt go nie dopuści do święceń. Czuje silny popęd seksualny, którego nie pozwala mu się rozładować. Gdy go rozładuje, choćby ręką, czuje taką samą winę, jaka kojarzy mu się z byciem gwałconym. Powoli zaczyna utożsamiać taką winę z sytuacjami, gdy sam krzywdzi innych. Robi się coraz bardziej obojętny wobec tego poczucia winy – ono i tak towarzyszy mu nieustannie, jego i tak może się pozbyć idąc do spowiedzi, nieważne, co zrobił. Powoli zaczyna krzywdzić innych bardziej i bardziej. Powoli pnie się w hierarchii wyżej i wyżej. Powoli czuje się coraz bardziej bezkarny...
Że jestem w stanie sobie wyobrazić takiego hipotetycznego kleryka, to pikuś. Najgorsze, że potrafię sobie wyobrazić siebie samego jako bohatera takiej historii. Siebie. Człowieka, którego znam najlepiej na świecie. Człowieka, który w sytuacji konfliktowej prędzej się poryczy niż podniesie na kogoś głos, a co dopiero rękę. Człowieka, który bije się z rozkminami typu “wiem, że on wczoraj sam bardzo chciał się ruchać, ale czy na pewno był wystarczająco trzeźwy, żeby się na to zgodzić?”.
Ale gdy przeniosę się myślami do czasów, gdy moja moralność, świadomość świata, religijność i charakter de facto dopiero zaczęły się na dobre kształtować, jestem w stanie sobie wyobrazić dziesiątki dość prawdopodobnych sytuacji, które mogły zmienić mnie o 180°, wprowadzić mnie na tory, od których zaczęłaby się równia pochyła ku deprawacji...
Wprawdzie nie jest to żadna naukowo potwierdzona obserwacja, ale jeśli miałbym powiedzieć, co moim zdaniem powoduje kryzys nadużyć seksualnych, gwałtów i wykorzystywania dzieci w Kościele katolickim, mój educated guess brzmiałby tak: to chora atmosfera winy, grzechu i strachu, to absolutyzm moralny, demonizacja seksu prowadząca do bagatelizacji gwałtu, łatwy dostęp księży do bezgranicznie ufających im ofiar, opcja uzyskania rozgrzeszenia z dowolnej zbrodni, hierarchiczna struktura, i wreszcie: poczucie bezkarności.
To jest mieszanka wybuchowa. To jest atmosfera, w której sam się wychowywałem, w której od dziecka byłem głęboko zakorzeniony, i od której ucieczka zajęła mi długie lata. Kto wie, czy jakaś drobna iskierka nie dałaby rady doprowadzić tej gęstej, nieprzyjemnej atmosfery do wybuchu. Kto wie, czy gdybym w porę nie odszedł od Kościoła, tylko dał się wciągnąć głębiej w tę sektę, czy być może nie skończyłbym najgorzej jak tylko zwyrodnialec w Kościele katolickim może skończyć: przeniesiony do innej parafii...