Pan Dziewiecki zasłynął ostatnio tym, jak z ambony ogłosił, że osoby niewierzące w boga nie są zdolne do miłości. Jest to wierutną bzdurą, co dla większości jest zapewnie oczywiste. Pozostałym służę krótkim wypunktowaniem.
Serio. Gdybym mógł poukładać sobie Polskę po swojemu, to chętnie spełniłbym mokry sen terlikowskich tego świata i wprowadził tam chrześcijańskie państwo wyznaniowe. Tyle że z zachowaniem wolności wyznania. Kto nie chce być chrześcijaninem, wcale nie musi. Ale kto chce, temu maszyna państwowa z chęcią pomoże realizować wymagania swojej wiary. Prawo Boskie zaczęłoby obowiązywać jako państwowe.
"Bóg jest miłością” (1 J 4, 8)
“Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego” (1 Kor 13, 5)
“Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! (...), ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia” (Wj 20, 5)
Teologia to doprawdy fascynujące ćwiczenie umysłowe. Ileż to przebiegłości i niedbałości intelektualnej trzeba, by wmówić ludziom, że Bóg=Miłość jest jednocześnie zazdrosny i niezazdrosny, jednocześnie skromny i zaborczy, jednocześnie gniewny i łagodny, jednocześnie pamięta zło i go nie pamięta.
Chapeau Bas!
schönstes gedicht der welt
braucht kaum zwei wörter
beide ganz unwesentlich
najpiękniejszy wiersz świata
składa się raptem z dwóch słów
i to zupełnie nieistotnych
Zdarzyło mi się wczoraj być w kościele. Nic ciekawego, jedyne co się tam zmieniło, to imię papieża i biskupa w modlitwie eucharystycznej oraz dopisanie do niej “świetego Jana Pawła”. Ach, taki progress!
Na początku był Bóg. Znaczy nie do końca “na początku”, bo jeszcze czasu nie było. Przestrzeni zresztą też. Bóg był poza tym wszystkim...
Wprawdzie był nieskończoną miłością, lecz smutno mu było strasznie, że nie ma kogo kochać. Ale spokojnie, spokojnie. Jako że równy był z niego gość, to wspaniałomyślnie postanowił, że stworzy całą masę istot tylko po to, by móc je obdarzać miłością! Po to, by całą wieczność mogły taplać się z nim w niewyobrażalnym szczęściu i błogości. A nie mówiłem, że spoko koleś?
Ponuro, blokowo, blokersko. Te szare, trzynastopiętrowe straszydła chyba tylko dlatego jeszcze stoją, że nie wiedzą jak upaść. Te szklane szyby w oknach jakby wcale ze szkła nie były. Te męki wyższego rzędu tragicznie przeżywane przez całą okolicę aż bolą po oczach. A jednak da się rozpromienić. A jednak świerszczą nam wierszcze wśród zielonych łąk międzyblokowych. A jednak tak radośnie uwspólniamy myśli – jak elektrony. A jednak wystarczy Szymborska, promień słońca i Twoja dłoń...
To taki dobry chłopiec był!
Problemów nie robił
A i w szkole prymus
Rodzice musieli być dumni!
To taki dobry chłopiec był!
Och tak, ponoć mało pił...
A palić – nie palił wcale
Dlaczego musiał tak nagle...?
To taki dobry chłopiec był!
Przystojny całkiem...
Ach, te niebieskie oczy...
Dziewczyny po nim zrozpaczone!
To taki dobry chłopiec był!
I do kościoła chodził
I innym pomagał
Jakże mało dziś takich jak on!
To taki dobry chłopiec był!
Kto by mógł pomyśleć
Że on tak młodo
Odda ducha...
Na pożarcie szatanowi.
Że tak z dnia na dzień
Pedałem zostanie, tfu...
A taki dobry chłopiec był!
Dali mu do pokochania Szymborską,
(odkochując niemyślnie!)
kazali móc
dać radę
A ten siedzi w sąsiedztwie tego, co powinien
w centrum jednak mając, co bluźniercze
nagminnie bawi się w poetę
bezczelnie bazgrze epopeję
o radzie nadzorczej życia
Usilnie zerka, czy aby elektroniczni przyjaciele
zachcieli obdarzyć
desperata atencyją
i tęskni
do próśb o radę
Leży
Nie dawszy rady, umiera
na świecie jest sześć miliardów światów
a w centrum każdego jest jakieś ego
coś w tym złego? dziwnego?
to najmojsze ego kocha właśnie jego
tak przynajmniej ośmiela się twierdzić
czyż nie przesadza?
czyż oddałbym cośkolwiek ponad trochę
dla szczypty jego szczęścia?
poświęcę może? siebie? czy jego?
cóż większe? moja mojość? jego jegość?
moja jegość? jego mojość?
ja nie wiem i nie wiem
on stary, daleki, zajęty
i kochany
i duchem mój
więc trzymam się tego
jak zbawiennej poręczy
Nie widziałem Cię ze dwa miesiące.
I co? Jestem trochę bledszy? Bardziej śpiący?
Tak... Przeżyłem wieczność bez powietrza...
Biegniesz w podskokach. Głos Ci się łamie.
A ja nie biegnę, bo mi radość zakręciła w głowie.
Wybitnie rozproszony chłonę Twą obecność.
Już nigdy więcej.
Nie wytrzymam kolejnej wieczności.
Teraz, gdy na nowo się w Tobie zakochałem.
Chcę każdą chwilę przeżyć z Tobą.
Chcę robić z Tobą takie rzeczy,
Że tutaj nie wypada nawet o nich myśleć.
Eksploduję z tęsknoty.
Teraz, gdy na nowo się w Tobie zakochałem.