Obejrzałem wreszcie “Spotlight”. A potem po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się złapać pierwszą lepszą rzecz, która była pod ręką, i z wkurwu cisnąć nią o podłogę. No i oczywiście poryczałem się z bezsilności.
Ponad 1000 ofiar w 600-tysięcznym mieście. Setki księży zwyrodnialców. A kardynał “za karę” przeniesiony na zaszczytne stanowisko w Santa Maria Maggiore (zgadnijcie przez którego papieża...).
Gdybym był jednym z tych dziennikarzy, miałbym spore problemy z przestrzeganiem piątego przykazania... I kurwa jaka szkoda, że piekło nie istnieje, bo nie mam najmniejszych wątpliwości, że wszyscy księża co do jednego by w nim gnili, na czele z pawlaczem.
Nie mam najmniejszego szacunku do żadnego księdza. ŻADNEGO. To nie jest ta skala, przy której da się “nie wiedzieć”. To jest zjawisko systematyczne, przeżerające tę ich mafię od dna hierarchii aż po szczyt.
To jest zjawisko wręcz wprost wynikające z natury Kościoła: z indoktrynacji dzieci niemal już od urodzenia, z wpajania im wiary, że księża są wręcz “święci” z definicji, ze straszenia ich “piekłem”, z celibatu, z niezasłużonej ziemskiej potęgi i bogactwa tej mafii...
Jeśli dołączasz, to wiesz na co się piszesz. Nawet jeśli nie wiesz, prędzej czy później się dowiesz. I milczysz. Więc jesteś niewiele mniej winny od tych zwyrodnialców, którzy gwałcą dzieci.
Na twoim sumieniu jest krew ich kolejnych ofiar. Na twoich rękach jest krew tych, którzy nie wytrzymali tej traumy i odebrali sobie życie.
Brzydzę się wami. Na widok koloratki pięść mi się zaciska.