🇵🇱 Analogie
CW: enbyfobia, bigoteria, krew, sporty ekstremalne, genitalia
Continue reading… (~4 min read)
This is a lite version. See full website.
CW: enbyfobia, bigoteria, krew, sporty ekstremalne, genitalia
Continue reading… (~4 min read)
He usually remembered his dreams. Not this time, though. He felt as if he had slept for many, many days, and yet, he couldn’t remember a single thing his subconsciousness had produced over that time. Strange.
Oh, wait! There was this thing... People were chasing him around the village with pitchforks, they were angry, he was running away, but he couldn’t run, classic dream problems!, they caught him, everything went even more blurry... Nah, whatever, just another dream.
This ceiling looks strange, doesn’t it?, he realised. Where the fuck am I?
Continue reading… (~12 min read)
‘All stand for Their Majesty, Ruler of the Seven Continents, Sovereign of the Three Moons, Protector of Freedom, Emperor Kĥalɨd, the fourth of this name!’
Fanfares resounded and all hundred forty-four Senators (what an unusual attendance!) rose from their seats as the Emperor entered the Senate Plenary Hall, followed by a dozen generals. Well, “crawled into” might have been a better word to describe it, but since that was the ordinary for their species, I guess just “entered” is fine. The point is, even though for humans it might have looked sluggish and repulsive, for mendrɨans the whole scene looked ultimately royal and dignified as fuck. The Sovereign Senate doesn’t invite the Emperor that often. Whatever is happening, is gonna be huge.
‘My dear Senators’, started the Emperor after reaching the podium, ‘this war is unwinnable’. There was a loud gasp. Even though they knew that the immense power of their Empire is nothing compared to what the invaders from Earth can unleash, they were still holding on to their hope. Does it mean there’s officially no hope anymore?
Kĥalɨd continued: ‘but if we don’t win it, our entire species will perish, our Beloved Planet and its Three Moons will be destroyed to pieces. So we cannot lose it. It’s unwinnable, but we have to win it.’
Their voice started shaking. ‘What the fuck do we do?’, they cried.
Continue reading… (~9 min read)
‘Wszyscy powstać przed Jenu Wysokością, Władcum Siedmiu Kontynentów, Suwerenum Trzech Księżyców, Obrońcum Wolności, Cesarzum Kĥalɨdu, czwartum tego imienia!’
Rozbrzmiały fanfary i każdu ze stu czterdziestu czterech Senatorów (cóż za niebywała frekwencja!) powstału, podczas gdy Cesarzu wchodziłu do Sali Plenarnej Senatu, a tuż za num tuzin jenu generałów. Cóż, “wpełzłu” byłoby może ciut lepszym słowem, lecz jako że ich gatunek tak właśnie się poruszał, pozostańmy zwyczajnie przy “wchodziłu”. Tak czy siak, choć dla ludzi mogło to wyglądać ospale i odrzucająco, dla mendrɨanów scena ta wyglądała niezmiernie królewsko i godnie jak cholera. Suwerenny Senat nieczęsto zapraszał do siebie Cesarzum. Cokolwiek się zaraz wydarzy – będzie ogromne.
‘Moju drogu Senatoria’, rozpoczęłu przemowę Cesarzu tuż po dopełznięciu do podium, ‘ta wojna jest nie do wygrania’. Słychać było głośne westchnięcie zdziwienia. Choć wiedzieli, że niezmierna potęga ich Imperium to nic w porównaniu do piekła, które potrafią im rozpętać najeźdźcy z Ziemi, to jednak trzymali się resztek nadziei. Czy to znaczy, że teraz nawet nadziei już nie ma?
Kĥalɨd kontynuowału: ‘lecz jeśli nie wygramy, to cały nasz gatunek zginie, a nasza Ukochana Planeta i jej Trzy Księżyce zostaną obrócone w pył. Więc nie możemy jej przegrać. Wojna jest nie do wygrania, ale musimy ją wygrać.’
Jenu głos zaczął się trząść. ‘Co my do kurwy mamy teraz zrobić?’, zapłakału.
Continue reading… (~10 min read)
Powiedzieć, że premier był “zdenerwowany” albo “rozdrażniony”, byłoby szczytem eufemizmu. A przynajmniej jeśli brać pod uwagę, że słynął w świecie jako człowiek wybitnie spokojny, wręcz niewzruszony jak głaz. Dziś jednak kipiał złością.
Continue reading… (~8 min read)
Na początku był Bóg. Znaczy nie do końca “na początku”, bo jeszcze czasu nie było. Przestrzeni zresztą też. Bóg był poza tym wszystkim...
Wprawdzie był nieskończoną miłością, lecz smutno mu było strasznie, że nie ma kogo kochać. Ale spokojnie, spokojnie. Jako że równy był z niego gość, to wspaniałomyślnie postanowił, że stworzy całą masę istot tylko po to, by móc je obdarzać miłością! Po to, by całą wieczność mogły taplać się z nim w niewyobrażalnym szczęściu i błogości. A nie mówiłem, że spoko koleś?
Continue reading… (~5 min read)
Ponuro, blokowo, blokersko. Te szare, trzynastopiętrowe straszydła chyba tylko dlatego jeszcze stoją, że nie wiedzą jak upaść. Te szklane szyby w oknach jakby wcale ze szkła nie były. Te męki wyższego rzędu tragicznie przeżywane przez całą okolicę aż bolą po oczach. A jednak da się rozpromienić. A jednak świerszczą nam wierszcze wśród zielonych łąk międzyblokowych. A jednak tak radośnie uwspólniamy myśli – jak elektrony. A jednak wystarczy Szymborska, promień słońca i Twoja dłoń...
Niekompetencja była jego mocną stroną – słynął z niej w całej szkole. Zadanie wymagające tygodnia pracy zadawał uczniom na czterdziestopięciominutową lekcję, choć sam nawet w miesiąc nie potrafił go wykonać. Uczniowie prześcigali się w tym, który z nich lepiej od niego zna się na jego własnym przedmiocie. Paradoksalnie osiągali więc dzięki tej jego niekompetencji lepsze wyniki niż z innych przedmiotów. Dyrekcja po prostu musiała przyznać mu premię!
Jego tyłek znam na pamięć – tyle razy pieściłem go myślami.... Ech, szkoda, że nasz związek jest taki asymptotyczny – zbliżamy się i zbliżamy bez nadziei na dotknięcie. Mam wprawdzie swoich pocieszaczy w tym nieszczęściu, lecz z nimi, dla odmiany, jest tak nieznośnie adiabatycznie – zupełnie bez wymiany ciepła... To on mi się śni po nocach, to on ciągle stoi mi przed oczami. No i chuj w niego.
Z początku myślałem, że ktoś sobie jaja robi. Jakiś dzieciak nasłuchał się za dużo o konklawe i wydzwania po ludziach robiąc im głupie żarty. Idiotyczne wręcz. No sorry, kto normalny uwierzyłby, że tak z dnia na dzień został papieżem?
Continue reading… (~26 min read)
W skrawku czasoprzestrzeni wybitnie od nas odległym była sobie planeta Onva. Była? Jest? Będzie? No, dajmy na to, że jest. Czas i tak nie gra tu większej roli.
Continue reading… (~7 min read)
W obozie Kokpitów zagrzmiał głos rogu. Jakob zerwał się na równe nogi jak rażony piorunem. Istotnie, piorun walnął, lecz było to poprzedniego wieczoru i kilkaset metrów dalej – grom wziął na muszkę budynek, w którym Wódz nakazał zamknąć zapasy wódki na całą krucjatę. Słusznie zresztą, bo wszystko by w kilka godzin zeszło, jakby się wojsku pozwoliło pić do woli. Nie wiedzieć czemu, wokół tego budynku było akurat pełno ludzi, i wszyscy naraz, kierowani zapewne instynktem wódkoochronnym, rzucili się do gaszenia pożaru. Ich heroizm, o dziwo niespotykany zbyt często na polu bitwy, sprawił cud – ogień nie zdążył nawet musnąć kadzi z wódką.
Continue reading… (~6 min read)
Jako nastolatek byłem wieczną rozkminą. W sumie nic dziwnego – niemal wszystko co pierwsze i ważniejsze w moim życiu działo się właśnie wtedy. Nie było więc dnia bez dogłębnego zanurzenia się w samym sobie, nie było wieczoru bez odkrywczej rozmowy z wanną. Przeglądałem siebie od początku do głębii – i głęboko pojebane myśli mi z tego wychodziły. To było straszne. Na szczęście rozkmina wklepana w klawiaturę jest oswojona, nie wiem jak inaczej bym ten mętlik przetrwał. Myślenie męczy myśliciela i komplikuje mu rzeczywistość. Więc w sumie nic dziwnego, że ludzie tak niechętnie to robią...