CW: enbyfobia, bigoteria, krew, sporty ekstremalne, genitalia
– Dzień dobry! Ja bym się chciało zapisać na kurs spadochroniarski.
– Dobry! Pokaże się no tu! – wbija we mnie wzrok – Niebieskookie? Kto to widziało?! Pierwsze widzę, żeby niebieskookie skakało z samolotów!
– Ale to nie wolno?
– Nie no, chyba wolno. Konstytucja każe czy coś… Ale głupio państwu będzie, same brązowookie dookoła. Mogę je zapisać, ale jakby co, to ja ostrzegała!
– Dzień dobry, Generic Streaming Service™, obsługa klienta, w czym mogę pomóc?
– Dzień dobry! Chcę się zapisać na państwa abonament, ale mam pytanie o formularz rejestracyjny… pytacie o imię, nazwisko, adres, środek płatności, wszystko spoko, ale po co wam znać moją… grupę krwi?
– Te dane są zbierane w celach mark… yyy… przepraszam, ja lepiej połączę z menadżerką.
(…)
– Dzień dobry, z tej strony Krystyna Kozłowska, menadżerka działu obsługi klienta. Uprzejmie informuję, że pole „grupa krwi” jest polem wymaganym w formularzu kontaktowym, i jest używane przez Generic Streaming Service™ aby lepiej dopasować państwa preferencje, w tym sposób, w jaki się do państwa zwracamy w automatycznych emailach, oraz dobór proponowanych filmów.
– Przecież to nie ma najmniejszego sensu!
– Nasze badania rynku potwierdzają, że są to dane istotne dla świadczenia usług. Przekażę państwa uwagi do dalszej analizy. Czy mogę pomóc w czymś jeszcze?
– Dzień dobry, gdzie znajdę spódniczki?
– Dzień dobry, a jakiego koloru by państwo szukało?
– Yyy… Czerwień, może róż?
– Aaa, to w takim razie w dziale dla brunetów.
– Dla brunetów? Jest osobny dział dla brunetów? Co ma kolor włosów do koloru ubrań?
– Ładniej pasuje, przecież to wszystkie wiedzą. W życiu byśmy nie sprzedawały czerwonych ubrań w dziale dla blondynów, jeszcze czego! Jeszcze tu ta zachodnia zgnilizna nie dotarła!
– Znaczy że cały sklep jest arbitralnie podzielony na dwa działy: blond i brunet?
– Nie no, na trzy, jest jeszcze dział dziecięcy. Dzieci mają jeden wspólny dział. Chyba że chodzi o sklepy z zabawkami, to wtedy też się dzieli. Oczywiście.
– No dobra, to co ja ma mam w takim razie zrobić, jak jestem łyse? Albo jakbym było farbowane?
– Niech się państwo nie wygłupia, przecież z jakimś kolorem włosów się każde urodziło! Można se to farbować, ścinać, golić na łyso, splatać w warkoczyki… ale natury nie oszukasz!
– To co mają zrobić na przykład rudzi?
– Rudzi? Niech mnie państwo nie rozśmiesza. Przecież wiadomo, że rudy to tylko brudny blond! Se wymyślają, chcą się czuć specjalnie. A to zwykłe blondyny są!
To takie trochę ironiczne… Nasz kolektyw próbuje pomagać ludziom w rozeznaniu swojej płci, prowadzimy stronę o języku w kontekście ekspresji i inkluzywności płciowej, głosimy wolność i samoidentyfikację – a jednak osobiście „płeć” odbieram raczej jako ograniczenie, jako zbiór głupich, arbitralnych reguł, które społeczeństwo nam narzuca w zależności od tego, jakie genitalia miałośmy przy urodzeniu.
Tak, genitalia. Ciężko się przyznać, że mamy aż taką obsesję na punkcie cudzych genitaliów. Ludzie często twierdzą, że chodzi im o „chromosomy”, o jakąś niezaprzeczalną, niezmienną, biologiczną prawdę, z którą grzech dyskutować! Ale ile z nas zna swoje chromosomy (a nie tylko zakłada jakie ma)? Ile miało kiedykolwiek robiony test kariotypu? Edytor podkreśla mi „kariotyp” jako błąd – aż tak mało nas naprawdę te całe chromosomy obchodzą. Które z nas zna się na różnorodności kariotypowej człowieka, na interpłciowości, które wie coś więcej o genie SRY, itp.? No właśnie.
Nie da się ukryć, że żyjemy w społeczeństwie, które kobiety traktuje inaczej niż mężczyzn. Kiedy spotykamy osobę niewpasowującą się w ten schemat, nasze przeżarte patriarchatem mózgi panikują – nie wiedzą, jak mają kogo traktować. Nasza obsesja na punkcie genitaliów, tendencja do nadmiernego upraszczania rzeczywistości, oraz warunkowanie wiekami mizoginii sprawiają, że niebinarność jest widziana jako wróg, jako przerażające zaburzenie filarów, na których stoi ten świat.
Może i w moich osobistych definicjach mylę trochę „płeć” i „role płciowe”, ale w mojej głowie to jest jedno i to samo. Oczywiście respektuję cudzą płeć – ale muszę przyznać, że zupełnie jej nie rozumiem. Nie mam punktu odniesienia. Nigdy nie czułom się pod żadnym względem „mężczyzną” ani „kobietą” – ani niczym innym. Byłom po prostu człowiekiem. Człowiekiem, któremu ze względu na genitalia nie wypada płakać, okazywać wrażliwości, troszczyć się o wygląd, nosić sukienek czy obciągać kutasów.
Ciężko mi zapisać się na kurs tańca na rurze bez sprawdzenia zdjęć ze strony studia, czy uczy się tam choć jeden mężczyzna – bo inaczej moje social anxiety da mi popalić jeszcze bardziej niż zwykle. Niemal każdy formularz kontaktowy pyta mnie, de facto, o posiadane genitalia – żeby dana firma, w oparciu o patriarchalne stereotypy, wiedziała, jakie rzeczy próbować mi wciskać w reklamach. Gdy tylko wchodzę do sklepu odzieżowego, to strzałki od razu kierują mnie na piętro z ciuchami ponoć lepiej pasującymi do moich genitaliów.
Czy wyobrażacie sobie świat, w którym ludzie zamiast tak bardzo przejmować się cudzymi genitaliami skupiają się na wpasowywaniu innych w sztywne schematy na podstawie koloru ich oczu czy włosów, grupy krwi, wzrostu albo miesiąca urodzenia? Bo tak właśnie mój agenderowy mózg postrzega role płciowe.
moja płeć? żadna.
będąc żadna,
mogę być męska
mogę być kobiecy
mogę nie być żadne z powyższych
mogę być sobą