Dziś dowiedziałem się, że w niektórych laboratoriach gdy robią ci (darmowe i anonimowe) badania krwi na HIV/HCV/kiłę/etc., wcale nie musisz się nikomu spowiadać ze swojego życia seksualnego. To dla mnie niemałe zaskoczenie, bo kiedy bym sobie takich badań nie robił, zawsze najpierw dostawałem do wypełnienia ankietę, co, kiedy, jak i z iloma robiłem, a potem jeszcze musiałem to doprecyzować face-to-face jakiemuś obcemu kolesiowi...
Dla mnie może to nie jest to jakimś ogromnym problemem. Dla większości berlińczyków pewnie też nie. Tutaj to żaden wstyd, powiedzieć komuś, że jesteś gejem, i nie aż taki wielki przyznać, jak bardzo jesteś rozwiązły.
Ale gdy jesteś katolicko wychowaną ciotką, która boi się, co ludzie powiedzą, która wciąż jeszcze wierzy (albo dopiero co przestała), że seks z facetem to grzech ciężki (a nawet jak nie, to i tak ogromnie niezręcznie się czuje mówiąc komukolwiek o swoim życiu seksualnym) – wtedy sprawa zaczyna się robić bardziej problematyczna.
Warto badać się regularnie co trzy miesiące. Ale skoro nie mam żadnych objawów, nic mi nie dolega, nie dzieje się nic pilnego, za to badanie wiąże się z przejściem przez męczarnie – czy na pewno chcę w ogóle tam iść?
Fajnie, że organizacje zajmujące się walką z HIV chcą mieć jak najwięcej anonimowych statystyk na temat zachowań seksualnych ludzi – ale głównym celem powinno być na pierwszym miejscu jak najmniej zakażeń. Fajnie, że lekarz chce wiedzieć jak najwięcej o pacjencie, aby mu jak najlepiej doradzić – ale pewnie wolałby nie doradzić wcale niż żeby ten pacjent w ogóle nie przyszedł.
Jeśli zaczniemy wizytę w laboratorium od informacji, że ankieta/rozmowa jest całkowicie dobrowolna, i spytamy o chęć wzięcia w nich udziału, ile więcej osób zdecyduje się w ogóle przyjść?
Wolałbym żeby 20 osób dobrowolnie wypełniło ankietę, a 80 nie, niż żeby 40 osób wypełniło ją z przymusu, ale pozostałe 60 nie przyszło wcale...