stosłowia
There is a website I’ve created many years ago, Stosłowia (Polish only), which collects stories of up to a hundred words. It never got any users, but I didn’t really care to promote it in any way either.
Last week I’ve decided to rewrite it from scratch, because so many things were wrong about it – from an ancient backend in plain PHP with hardcoded credentials and no separation of concerns, to login with Facebook (and only Facebook) that stopped working... Now it’s a fresh Symfony 4.1 with Encore with some new features (like automatic screenshot generation, seen for instance on Twitter).
But what I’d like to show you, is how a couple of pretty small design changes have made the whole website way nicer visually (IMHO).
(~3 min read)
Ponuro, blokowo, blokersko. Te szare, trzynastopiętrowe straszydła chyba tylko dlatego jeszcze stoją, że nie wiedzą jak upaść. Te szklane szyby w oknach jakby wcale ze szkła nie były. Te męki wyższego rzędu tragicznie przeżywane przez całą okolicę aż bolą po oczach. A jednak da się rozpromienić. A jednak świerszczą nam wierszcze wśród zielonych łąk międzyblokowych. A jednak tak radośnie uwspólniamy myśli – jak elektrony. A jednak wystarczy Szymborska, promień słońca i Twoja dłoń...
Niekompetencja była jego mocną stroną – słynął z niej w całej szkole. Zadanie wymagające tygodnia pracy zadawał uczniom na czterdziestopięciominutową lekcję, choć sam nawet w miesiąc nie potrafił go wykonać. Uczniowie prześcigali się w tym, który z nich lepiej od niego zna się na jego własnym przedmiocie. Paradoksalnie osiągali więc dzięki tej jego niekompetencji lepsze wyniki niż z innych przedmiotów. Dyrekcja po prostu musiała przyznać mu premię!
Jego tyłek znam na pamięć – tyle razy pieściłem go myślami.... Ech, szkoda, że nasz związek jest taki asymptotyczny – zbliżamy się i zbliżamy bez nadziei na dotknięcie. Mam wprawdzie swoich pocieszaczy w tym nieszczęściu, lecz z nimi, dla odmiany, jest tak nieznośnie adiabatycznie – zupełnie bez wymiany ciepła... To on mi się śni po nocach, to on ciągle stoi mi przed oczami. No i chuj w niego.
Jako nastolatek byłem wieczną rozkminą. W sumie nic dziwnego – niemal wszystko co pierwsze i ważniejsze w moim życiu działo się właśnie wtedy. Nie było więc dnia bez dogłębnego zanurzenia się w samym sobie, nie było wieczoru bez odkrywczej rozmowy z wanną. Przeglądałem siebie od początku do głębii – i głęboko pojebane myśli mi z tego wychodziły. To było straszne. Na szczęście rozkmina wklepana w klawiaturę jest oswojona, nie wiem jak inaczej bym ten mętlik przetrwał. Myślenie męczy myśliciela i komplikuje mu rzeczywistość. Więc w sumie nic dziwnego, że ludzie tak niechętnie to robią...
Jagoda może i nie była idealna. Zdarzyło jej się czasem przeklnąć, ze swoim facetem żyła na kocią łapę, a do kościoła nie zaglądała ani chętnie, ani często. Ale przynajmniej gdy nakryła jedną wychowawczynię z przedszkola, w którym jest dyrektorką, na dobieraniu się do wychowanka, ani chwili się nie wahała – wyrzuciła ją na zbity pysk i natychmiast powiadomiła policję. W sumie... Bycie świętszą od papieża to jednak wcale nie tak wysoko postawiona poprzeczka...
Wiesiek zawsze wstawał skoro świt – dlatego zimą się nie wysypiał. Panicznie bał się myśleć o niedzieli. Nigdy w życiu nie był u lekarza – przecież zdrowiej chodzić na kabarety. Jak się śpieszył, to tylko powoli. Jak czegoś szukał, to nie przestawał, póki nie znalazł. Z wiekiem coraz bardziej głupiał, biedaczyna. Gdy adoptował kota, trzymał go ciągle za płotem (ale tylko pierwszego). Słowem – trochę z niego dziwaczny, lecz w sumie porządny obywatel. Ale czy na pewno? No właśnie okazuje się że nie. Wsadzili go do pierdla za kradzieże. W końcu wszystko brał dosłownie...
Zapach zdeszczowiałych ubrań roznosił się po mieszkaniu. Salon był pełen jednorazowych ludzi. Wymiękli. Zużyli się. W najbliższym pobilżu nie było nikogo. Niktość ogarniała zewnątrz. No, może jakiś jeden czołg się czołgał po horyzoncie, i to tyle. W środku było już bezpiecznie, lecz nikogo to nie obchodziło. Stracili bliskich, stracili majątki, stracili wiarę, stracili nadzieję. W strzępkach lustra oglądali resztki siebie. Tak, siebie też już powoli tracą... Wstydzą się, że są ludźmi. Chociaż, czy jeszcze są? Po tym, co zrobili, i co im zrobiono, może lepiej nie być? Tak w ogóle nie być...
Profesor Hamwitch spędził długie lata na uniwersytecie, prowadząc intensywne badania nad naturą ludzkiej natury... Chadzał po korytarzach w tę i we w tę, rozmyślał, pisał, skreślał, poprawiał. Dogłębnie poznał drogą dedukcji, wszystko, co było do poznania. Streścił w paru krótkich teoretycznych tezach wszystkość wszystkiego. Kipiał dumą. Jednak prawdziwej pewności, co do prawdziwości swych tez Profesor nabrał dopiero wtedy, gdy wreszcie wyszedł na świat i sprawdził je wszystkie empirycznie. Och tak, teraz mógł być pewny swej teorii – wyjątki potwierdzały ją na każdym kroku.
W binarnym wszechświecie nie ma światłocienia. Wszystko jest albo niebiańsko złe, albo obrzydliwie dobre. Ludzie albo boleśnie wysocy, albo śmiesznie niscy. Albo mówią całą prawdę i tylko prawdę, albo łżą tak, że tylko skończony idiota im uwierzy. Problem tylko w tym, że połowa z nich to tacy idioci (a druga to geniusze). W świecie tym urodził się Nemo – przeciętniak tak bardzo przeciętny, że z automatu stał się największą (bo jedyną) mniejszością. Swą nijakość przypłacił niestety życiem... Miłujący miłosierdzie tłum fanatyków religijnych, którym nikt nie wierzy tylko oni sami, pokojowo podpalił piedestał, na który radośnie wyniosło przeciętniaka agresywne lewactwo.
Wena jest piękną, cudowną kobietą. Przy niej myśli płyną tak oczywistym, wartkim prądem, ach! Szkoda tylko, że sama czasem w ten prąd wpada i odpływa w siną dal, trzeba jej wtedy szukać, gonić, nawoływać... Ostatnio, jak mi taki numer odwaliła, byliśmy w samym środku projektu. Rzuciła pomysłem, napaliła na jego realizację, a potem znienacka zapadła się pod ziemię, gdy ja już siedziałem przed komputerem w samych skarpetkach. Jak się potem okazało, ani wartki nurt, ani podziemne podziemia nie były przypadkiem. Zdradzała mnie raz z Posejdonem, raz z Hadesem. Suka...