Z jakichś powodów nie uczymy astrologii, wróżbiarstwa, horoskopów, telepatii czy homeopatii w szkołach – ponieważ są bzdurami, są twierdzeniami niewspartymi przez żadne wiarygodne dowody. Jednak w przypadku religii niektóre kraje nie widzą problemu z nauczaniem ich w szkołach. What the fuck?
Oczywiście że uczniowie powinni wiedzieć o religiach. Problemem jest przedstawianie ich tak, jakby były pełnoprawnymi przedmiotami szkolnymi. Nie są.
Szkoły powinny uczyć o religiach, a nie religii. Tak samo jak powinny wspominać o homeopatii podczas przerabiania efektu placebo, albo o astrologii podczas dyskutowania metody naukowej w kontekście różnorakich bredni, które jej nie używają. Jednak te tematy nie są pełnoprawnymi przedmiotami szkolnymi!
Podczas całej mojej edukacji w polskich szkołach publicznych spędziłem może z 10 godzin na poznawaniu religii świata podczas lekcji geografii (i, trzeba przyznać, również podczas katechezy). Dla porównania – na indoktrynację katolicką zmarnowałem w tym czasie po dwie godziny każdego tygodnia przez dwanaście lat. Szaleństwo!
Zasada powinna być prosta – jeśli coś jest udowodnione, ma swoje miejsce w szkole. Jeśli nie jest, ale z jakiegoś powodu ma znaczenie: czy kulturalne, czy jako punkt odniesienia dla prawdziwej nauki, czy z innego powodu – powinno być w szkole wspomniane, z wyjaśnieniem jego nienaukowej (czy antynaukowej) natury.
Niech dzieci będą wyedukowane – nie zindoktrynowane.