O tym zbiorze literek wyrytym kiedyś ponoć na kamiennych tablicach można mówić naprawdę wiele. I mówi się wiele. Mówi się o nich jako o podstawie naszej moralności, fundamencie życia, a nawet – podstawie całej cywilizacji. Bzdura!
Dekalog nie jest niczym innym jak sposobem na kontrolowanie ludzi. Był wielokrotnie przerabiany, dostosowywany do potrzeb konkretnych kontrolerów, jedne rzeczy ignorowano, inne zaostrzano. Dekalog nie uczy moralności, tylko posłuszeństwa.
W Biblii znajdujemy dwie wersje Dekalogu: Wj 20, 2-17 oraz Pwt 5, 6-21. Będę tu się posługiwał pierwszą z nich i oryginalną starożydowską numeracją.
Po pierwsze, zastanawiające jest samo powstanie kamiennych tablic. Nasze rządy, sejmy i kongresy przynajmniej przyznają się do autorstwa swoich ustaw czy uchwał. Mojżesz natomiast zrzucił wszystko na Boga. Czy w głowach Izraelitów nie powstało pytanie: “a skąd ja mam wiedzieć, że to Prawo naprawdę jest od Boga”? “Skoro On chce, byśmy wszyscy tego Prawa przestrzegali, to czemu nie pokazał go wszystkim?”. Tacy na przykład bracia Wright jak chcieli pokazać światu swój wynalazek, to pokazali, a nie tylko oznajmili “brat widział że lata, uwierzcie mu”. Natomiast sposób, w jaki zostało obwieszczone Prawo Boże, odbiera mu wiarygodności, no nie? Ale dość dygresji, skupmy się wreszcie na treści.
Pierwsze cztery przykazania nie mają nic wspólnego z moralnością. Nakazują posłuszeństwo i pobożność. “Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną” zdradza, wśród wielu innych fragmentów Pisma, że ówcześni Izraelici byli henoteistami – wierzyli w wielu bożków, ale tylko jednemu z nich, Jahwe, oddawali cześć. Pierwsze przykazanie nie uczy zatem niczego etycznego, ale czegoś, co współcześni chrześcijanie nazwaliby herezją i pogaństwem – wybrania sobie jednego spośród wielu bóstw i posłuszeństwa jego kapłanom.
Drugie przykazanie zapewne wielu chrześcijan pierwszy raz zobaczy na oczy. Oto ono: “Nie uczynisz sobie obrazu rytego ani żadnej podobizny tego, co jest na niebie w górze i co na ziemi nisko, ani z tych rzeczy, które są w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał ani służył. Ja jestem Pan, Bóg twój, mocny, zawistny, karzący nieprawość ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą; czyniący miłosierdzie tysiącom tych, którzy mię miłują i strzegą przykazań moich”. Jakże niewygodne przykazanie! Zabrania czegoś, co Kościół czyni z wielkim upodobaniem, mając z tego niemałe pieniądze (pielgrzymki, obrazki, pamiątki, relikwie, szkaplerze, cudowne medaliki...). Nic dziwnego zatem, że rzadko kiedy wspomina o tym ustępie Pisma, a jeśli już, to wtedy, gdy został wprost spytany o to, jak je połączyć z istniejącym przecież kultem przedmiotów. I ciężko uznać jego odpowiedzi za satysfakcjonujące. Katolicy najzwyczajniej w świecie wyrzucili to przykazanie ze swoich katechizmów i łamią je każdego dnia...
Niewygodne jest też ze względu na dalsze wersety. Bóg jest zawistny? Przecież zawiść jest grzechem! Bóg karze prawnuków za grzechy pradziadków, których mogli nawet nie znać i nie mieć nic wspólnego z ich przewinami? Przecież miał być sprawiedliwy, a nie okrutny! Bóg okazuje miłosierdzie tylko pod warunkiem przestrzegania swoich przykazań? Czyż prawdziwa miłość nie powinna być bezwarunkowa?
Trzecie: _“Nie będziesz brał imienia Pana, Boga twego, nadaremno; bo nie będzie miał Pan za niewinnego tego, który by wziął imię Pana, Boga swego, nadaremno_”. Doprawdy jest to istotna wartość moralna! Nie wypowiadać jakiegoś słowa w brzydki sposób! Och tak, ta zasada z pewnością uratuje miliony ludzi przed cierpieniem i śmiercią! Zdecydowanie uczyni świat lepszym miejscem! Co więcej, to zapewne właśnie nieprzestrzeganie go jest powodem wszystkich wojen na świecie, albowiem Jahwe karze przecież tych, którzy ośmielą się wykrzyknąć “O Boże!” gdy zobaczą coś, w co ciężko jest uwierzyć...
Czwarte:“Pamiętaj, abyś dzień sobotni święcił. Sześć dni robić będziesz i będziesz wykonywał wszystkie roboty twoje; ale dnia siódmego sabat Pana, Boga twego, jest: nie będziesz wykonywał weń żadnej roboty, ty i syn twój, i córka twoja, sługa twój i służebnica twoja, bydlę twoje i gość, który jest między bramami twymi. Przez sześć dni bowiem czynił Pan niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich jest, a odpoczął dnia siódmego; i dlatego pobłogosławił Pan dniowi sobotniemu i poświęcił go”. Sobotni. Ekhm... Czyżby któryś katechizm ośmielił się podmienić sobie “sobotni” na “święty”? Czyżby związki zawodowe walczące o pięciodniowy tydzień pracy były bezbożne i czyniły niemoralnie? Czy coś złego się stanie, jeśli pracuję na zmiany i zamiast w weekend mam wolne w środę? Czy powinniśmy pójść absurdalnym szlakiem ortodoksyjnych Żydów i bać się w szabat nawet naciśnięcia przycisku by przywołać windę? Czy kalendarze, wg których tydzień zaczyna się od poniedziałku, są przyczyną zgorszenia? Czy jest w porządku posiadanie niewolnika, o ile raz w tygodniu dam mu wolne?
Piąte: “Czcij ojca twego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, da tobie”. Szacunek nie należy się każdemu z automatu. Są ojcowie, którzy chleją na umór i katują swoje dzieci na śmierć, są matki, które zostawiają noworodki w śmietnikach... Są też ludzie, którzy obojga rodziców szanują, a wcale nie żyją długo, ani nie dostają ziemi od Boga. To przykazanie zaczyna mieć sens dopiero, gdy uznamy, że nie jest skierowane do pojedynczego człowieka, lecz do całej zbiorowości. Wtedy jest to czysto pragmatyczne spostrzeżenie: jeśli nasz naród będzie zachowywał wartości rodzinne, to mamy szanse przetrwać. Niewiele w tym moralności. Niewiele też związku z naszym współczesnym, przeludnionym światem...
Od szóstego do dziewiątego mamy wreszcie coś, co można nazwać prawdziwym kodeksem etycznym. Chyba każdy dziś się zgodzi, że morderstwo, zdrada partnera, kradzież i fałszywe zeznania to coś złego. Cóż więc może się w tych zasadach nie podobać? To że ktoś potrzebuje, by je mu spisano i narzucono! Takie rzeczy powinny wynikać z naszego człowieczeństwa, naszej empatii, a nie z posłuszeństwa i strachu przed piekłem czy innym szeolem! No ale fakt, zasady są ważne i wartościowe.
Trzeba jednak zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Przede wszystkim, nie są to zasady nowe, wbrew temu co twierdzą niektórzy chrześcijanie (że gdyby nie Dekalog, nie byłoby praw zakazujących morderstwa). Wiele starożytnych kodeksów regulowało te same zagadnienia, co przykazania 6-9, Mojżesz wcale nie odkrył nic nowego.
Warto też wiedzieć, jak Izraelici łączyli dekalogowe “Nie będziesz zabijał” z prowadzonymi przez siebie (a nakazanymi przez Jahwe) wojnami i rabunkami. Otóż w ogóle nie łączyli. Nie było w tym dla nich nic sprzecznego, gdyż uznawali za oczywiste, iż szóste przykazanie odnosi się wyłącznie do swoich, do Żydów. Pozostałe Prawo zresztą mówi o tym wyraźnie. Przestępstwem było zabicie Żyda, natomiast nad śmiercią obcego nikt się przesadnie nie zastanawiał. Czy naprawdę chcemy żyć według tak nacjonalistycznego i niemoralnego systemu prawnego?
Cudzołóstwo niekoniecznie musi być czymś złym. Owszem, w naszej kulturze jest bolesne, krzywdzące i obnażające czyjś brak miłości do partnera. Ale nie wszystkie narody tak podchodzą do seksu! Ludzkie zachowania seksualne to temat na tysiące książek antropologicznych! U niektórych ludów poligamia jest standardem, u niektórych seks jest traktowany jak zwykła przyjemność na równi z jedzeniem czy piciem... Nie można powiedzieć, by oni czynili niemoralnie albo krzywdzili kogokolwiek, nie dochowując mu wierności! A zatem siódme przykazanie wynika raczej z uwarunkowań kulturowych, a nie z absolutnej moralności.
Warto tu jeszcze wspomnieć o katolickiej interpretacji siódmego przykazanie (które dla nich jest szóste). W którejś z wielu książek na ten temat trafiłem na takie, do bólu szczere zdanie (parafrazuję, bo nie potrafię teraz dotrzeć do tego, która to była książka): “Wprawdzie przykazanie to zabrania wyłącznie cudzołóstwa, ale Kościół od zawsze dołączał tu także seks przedmałżeński, antykoncepcję, homoseksualność, masturbację, pornografię”... Nie dość, że prawie każdą z tych “dołączonych” ciężko jest potępić moralnie z punktu widzenia racjonalnego, bezdogmatowego, to jeszcze przedstawiciele Kk sami przyznają, że oryginalne przykazania wcale tego nie zakazują. Kościół przerobił sobie interpretację przykazania dla swoich potrzeb. No cóż, kontrolując seksualność człowieka, łatwo jest kontrolować jego samego. Biskupi bardzo dobrze wiedzą, że żądze człowieka są naturalne i niemal niemożliwe do zwalczenia, a zatem przykazanie każące aż tak trzymać je na wodzy będzie zawsze łamane. Jego łamanie natomiast doprowadzi człowieka do poczucia winy, własnej niższości, uzależnienia od “łaski” spowiedzi, oraz woli podporządkowania się Bogu i “Jego” biskupom.
Jest jednak jedna rzecz związana z seksem, która bez wątpienia jest zbrodnią. Gwałt. Coś, o czym dekalog nie raczył nawet wspomnieć, a przecież to sprawa dużego kalibru. Naprawdę? Nie ma wśród bożych zakazów gwałtu, lecz jest wymawianie jakiegoś imienia w brzydki sposób?
Dziesiąte: “Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego, ani będziesz pragnął żony jego, ani sługi, ani służebnicy, ani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy, która jego jest”. Myślozbrodnia. Nie można nawet pragnąć? Ktoś sprawdza nasze myśli i emocje, i karze nas za nie, nawet jeśli sami nie do końca potrafimy je kontrolować? Trudno o bardziej niemoralną regułę niż myślozbrodnia!
Owszem, niezdrowa zazdrość może być zła, ale nie oszukujmy się, to właśnie na pragnieniach, pożądaniach i zdrowiej zazdrości zbudowaliśmy wszystkie cywilizacje, bogactwa i dostatki. Jeśli widząc czyjś majątek myślimy “cieszę się jego szczęściem”, to cudownie. Ale żeby samemu zdobyć podobny, musimy pomyśleć raczej “cieszę się jego szczęściem, więc sam też się wezmę do roboty i będę gorąco pragnął i usilnie dążył do celu, by mieć to samo, albo i więcej”. Cóż jest niemoralnego w takim podejściu?
Jezus rozwija to oraz siódme przykazanie, mówiąc: “Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa.” (Mt 5, 28). Jakże to idiotyczne! Tu nie tylko chce się karać za myśli i je kontrolować, ale zabrania się czegoś, dzięki czemu istnieje ludzkość! Prawie żadne małżeństwo (prócz tych aranżowanych) nie zostało by zawarte, a żadne dziecko poczęte, gdyby ktoś na kogoś (przedślubnie!) nie spojrzał pożądliwie! Poza tym, czemu akurat mężczyzna na kobietę, a nie odwrotnie? Czyżby mizoginiczne traktowanie kobiety jako przedmiotu, a nie podmiotu w związku, było wartością moralną? Albo czy mężczyzna może patrzeć pożądliwie na innego mężczyznę?
Warto też zauważyć, że wg katolickiej rachuby ostatnie przykazanie zostało przeciachane na trzy części, środek wywalono na początek, a z reszty zrobiono zupełnie osobne przykazanie, któremu brak choćby podmiotu i orzeczenia: “ani żadnej rzeczy, która jego jest”. Dlaczego tworzyć coś tak dziwnego? To bardzo proste. Katolicy wywalili sobie przecież drugie przykazanie, więc musieli jakoś sztucznie dopełnić do dziesięciu.
Podsumowując... Przykazania Boże niemal na pewno nie są boże, lecz ludzkie. Z całą pewnością nie są ani w stu procentach moralne, ani odkrywcze, ani nie są podstawą naszej cywilizacji. CBDO.