...coś, co nie posiadając ani podmiotu, ani orzeczenia, nie zasługuje nawet na miano zdania, zasłużyło na bycie dziesięcioma procentami najważniejszej wiadomości, jaką Wszechmogący chce przekazać całej ludzkości?
Tymczasem pogłębiają się wątpliwości co do kandydatury prof. Sitka. Chodzi o to, że prawo wymaga, aby sędzia Trybunału Konstytucyjnego czy Sądu Najwyższego miał magisterium z prawa, tymczasem on ma magisterium z prawa kanonicznego.
Phi, też mi wątpliwości. Co za problem, żeby prawnik kanoniczny startował do TK? Czy byłby problem, żeby przyjąć homeopatę do Naczelnej Izby Lekarskiej? A innego znachora? Któż by się czepiał, gdyby Towarzystwo Astronomiczne przyjęło astrologa?
No właśnie. Więc czemu te hieny z Wyborczej tak się czepiają, że ktoś zna prawo nie tego kraju co trzeba?
W obozie Kokpitów zagrzmiał głos rogu. Jakob zerwał się na równe nogi jak rażony piorunem. Istotnie, piorun walnął, lecz było to poprzedniego wieczoru i kilkaset metrów dalej – grom wziął na muszkę budynek, w którym Wódz nakazał zamknąć zapasy wódki na całą krucjatę. Słusznie zresztą, bo wszystko by w kilka godzin zeszło, jakby się wojsku pozwoliło pić do woli. Nie wiedzieć czemu, wokół tego budynku było akurat pełno ludzi, i wszyscy naraz, kierowani zapewne instynktem wódkoochronnym, rzucili się do gaszenia pożaru. Ich heroizm, o dziwo niespotykany zbyt często na polu bitwy, sprawił cud – ogień nie zdążył nawet musnąć kadzi z wódką.
Profesor Hamwitch spędził długie lata na uniwersytecie, prowadząc intensywne badania nad naturą ludzkiej natury... Chadzał po korytarzach w tę i we w tę, rozmyślał, pisał, skreślał, poprawiał. Dogłębnie poznał drogą dedukcji, wszystko, co było do poznania. Streścił w paru krótkich teoretycznych tezach wszystkość wszystkiego. Kipiał dumą. Jednak prawdziwej pewności, co do prawdziwości swych tez Profesor nabrał dopiero wtedy, gdy wreszcie wyszedł na świat i sprawdził je wszystkie empirycznie. Och tak, teraz mógł być pewny swej teorii – wyjątki potwierdzały ją na każdym kroku.
Wprawdzie film ten nazywa się w polskiej wersji “Było sobie kłamstwo”, ale moim skromnym zdaniem oryginalny tytuł jest o wiele lepszy – i dlatego to on w tytule artykułu. Lepszy, ponieważ nawiązuje do konwencji nazywania filmów, która obowiązuje wewnątrz uniwersum, w którym toczy się akcja.
Trafiłem na ten film wczoraj, zupełnym przypadkiem, i niezbyt miałem ochotę na filmowy wieczór. Ale czy słysząc taki tytuł mógłbym przejść obok niego obojętnie?