samotność
Zapach zdeszczowiałych ubrań roznosił się po mieszkaniu. Salon był pełen jednorazowych ludzi. Wymiękli. Zużyli się. W najbliższym pobilżu nie było nikogo. Niktość ogarniała zewnątrz. No, może jakiś jeden czołg się czołgał po horyzoncie, i to tyle. W środku było już bezpiecznie, lecz nikogo to nie obchodziło. Stracili bliskich, stracili majątki, stracili wiarę, stracili nadzieję. W strzępkach lustra oglądali resztki siebie. Tak, siebie też już powoli tracą... Wstydzą się, że są ludźmi. Chociaż, czy jeszcze są? Po tym, co zrobili, i co im zrobiono, może lepiej nie być? Tak w ogóle nie być...
Dali mu do pokochania Szymborską,
(odkochując niemyślnie!)
kazali móc
dać radę
A ten siedzi w sąsiedztwie tego, co powinien
w centrum jednak mając, co bluźniercze
nagminnie bawi się w poetę
bezczelnie bazgrze epopeję
o radzie nadzorczej życia
Usilnie zerka, czy aby elektroniczni przyjaciele
zachcieli obdarzyć
desperata atencyją
i tęskni
do próśb o radę
Leży
Nie dawszy rady, umiera