“No dobra, możesz nie podzielać mojej wiary w Jezusa/Allaha/kogokolwiek, ale czy musisz od razu ją wyśmiewać?”
Ano wcale nie muszę. Ale czuję taką (wręcz moralną) potrzebę. Dlaczego?
Bo nie wszystkie poglądy są sobie równe, nie wszystkie zasługują na szacunek, nie wszystkie są prawdziwe.
Czy pogląd, że Ziemia jest płaska, powinniśmy traktować na równi z wiedzą naukową? Czy pogląd, że czarnoskórzy są podludźmi i powinni być niewolnikami białych, może wzbudzać u moralnego człowieka cokolwiek innego niż pogardę i potępienie?
Ludzkość wypracowała sposoby odkrywania, co jest prawdą, a co nie: metodę naukową, dowody, falsyfikowalność, logikę, itp. Ludzkość wypracowała sposoby odkrywania, co jest moralne, a co nie: imperatyw kategoryczny, filozofię, prawa człowieka, itp. Należy z tych sposobów korzystać. Dzięki nim, owszem, istnieje coś takiego jak głupie i niesłuszne poglądy.
Gdy ktoś je głosi, wypada przedstawić mu dobre dowody i kontrargumenty. A jeśli właściciel głupich poglądów mimo wszystko się ich trzyma – wyśmiać je. Bo w erze informacji i nauki trwanie w ignorancji jest świadomym wyborem.
I nie widzę powodu, by religie miały być tu wyjątkiem. Ba, dla większości z nas nie są. Któż by nie wyśmiał dorosłej, wyedukowanej osoby, która w XXI twierdziłaby z pełną powagą, że pioruny są powodowane przez to, że Zeus ma zły humor?
Czym się różni ten mitologiczny, nienaukowy pogląd na naturę świata, od innych mitologicznych, nienaukowych poglądów? Jahwe stworzył mężczyznę z gliny, kobietę z żebra, a oni kazirodczo zaludnili całą Ziemię? Mohammed poleciał do nieba na skrzydlatym koniu? No błagam.
Jeśli zawieszamy nasze racjonalne myślenie “bo religia”, to znaczy, że wcale nie myślimy racjonalnie. Jeśli wierzymy w coś bez żadnych dowodów, albo wręcz wbrew dowodom, powinniśmy być narażeni na ośmieszenie – nieważne czy chodzi o wiarę, że ktoś potrafi przemienić szarlotkę w ciało Marilyn Monroe, czy opłatek w ciało Jezusa.
Każda głupota jest szkodliwa. Nawet jeśli nie wprost (jak ruch antyszczepionkowy), to zawsze choćby i przez to, że cofa ludzkość cywilizacyjnie, że przyczynia się do deprecjonowania wartości wiedzy i dowodów. A to jedne z naszych najważniejszych wartości.
]]>Nie, nie jestem grzesznikiem. Dla niektórych jest to jedna z najbardziej zuchwałuch rzeczy, jaką człowiek może powiedzieć. Bo to na tym kłamstwie opiera się cała ich religia: że wszyscy jesteśmy skażeni grzechem, że bez boga jesteśmy niczym, że jak byśmy się nie starali, to i tak jesteśmy prochem marnym, który bez jego łaski nie jest w stanie być “zbawionym”.
A ja mam to w dupie.
«Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem»
No więc ja jestem bez grzechu. I nie mówię tego z pychy czy bezczelności. Mówię to, bo nie zgadzam się na zrównywanie dobrych, porządnych ludzi z najpodlejszymi mordercami, gwałcicielami czy pedofilami – a to właśnie robi z nami koncepcja “grzesznej natury całej ludzkości”. Nie, nie mamy wszyscy tej samej “grzesznej natury”. Podejmujemy decyzje według własnego sumienia – jedni lepsze, inni gorsze – i ponosimy ich konsekwencje na własnej skórze.
Wzbudzanie w nas winy niewspółmiernej do czynu, poprzez wmawianie nam od dziecka, że Jezusek cierpiał okrutne tortury właśnie dlatego, że się dotykaliśmy w nocy czy nie posprzątaliśmy swojego pokoju, jest zwyczajnie bezduszne.
Jestem bez grzechu dlatego, że nie ma takiego czegoś jak “grzech”. Bo “grzech” to taki czyn, który obraża boga – a boga nie ma, więc nie ma kogo obrażać.
Grzech nie musi być niemoralny: na przykład w seksie przedmałżeńskim, choć “grzesznym”, nie ma nic niemoralnego. W drugą stronę podobnie, niemoralny czyn wcale nie musi być grzechem: na przykład próba zabicia Izaaka przez Abrahama była zdecydowanie niemoralna, a jednak bogu się podobała.
Nad swoją moralnością możemy pracować sami. Do zmazania naszych zmyślonych “grzechów” potrzeba bozi, która je nam łaskawie wybaczy. I to właśnie dlatego mówią nam, że “wszyscy jesteśmy grzesznikami” – bo gdy zdajemy sobie sprawę, że wcale nie jesteśmy, wtedy bozia przestaje być potrzebna.
Wszyscy jesteśmy bez grzechu, ale czy rzucimy pierwszy kamień w cudzołożnicę?
Dobrzy ludzie nie rzucą. Dlatego, że zabijanie ludzi jest złe, a cudzołóstwo w ogóle nie powinno być przestępstwem – a zwłaszcza przestępstwem karanym jak najgorsza zbrodnia.
Nie mamy grzechów, za to mamy moralność. A to zupełnie różne rzeczy.
]]>Oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Jezusa na próbę, zapytał: «Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?» Jezus mu odpowiedział: Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz? «On rzekł: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego». Jezus rzekł do niego: «Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz żył». Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: «A kto jest moim bliźnim?» Jezus nawiązując do tego, rzekł: «Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał. Któryż z tych trzech okazał się według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?» On odpowiedział: «Ten, który mu okazał miłosierdzie». Jezus mu rzekł: «Idź, i ty czyń podobnie».
Jeśli ktoś nie zrozumiał paraboli, służę pomocą: Samarytanie byli dla Żydów tym, kim dla Polaka-katolika jest Syryjczyk-muzułmanin. Zarówno obcokrajowcami, jak i innowiercami. Odmawianie komukolwiek pomocy ze względu na narodowość czy wyznanie, na podstawie krzywdzących stereotypów, nie jest czymś, co Chrystus by pochwalił. Ergo nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem.
]]>Podchodzi do mnie starszy koleś w różowej sukieneczce i podaje mi do zmacania kawałek szmatki z garderoby trupa. Wierzy bowiem, że ten amulet oraz wymamrotane pod nosem zaklęcie sprawią, że dobre mzimu będzie mnie bardziej lubiło.
Ta sytuacja miała miejsce naprawdę, lecz większość świadków zapewne opisałaby to inaczej: katolicki arcybiskup usiłował mi pobłogosławić za pomocą relikwii drugiego stopnia św. Jana Pawła II.
Już się parę razy zastanawiałem nad tym, czy chrześcijaństwo to mitologia, jaka jest różnica między teologią a mitologią albo czym się właściwie różni kościół od sekty czy modlitwa od zaklęcia. Pokazałem tam, że to są praktycznie synonimy, po prostu różnie nacechowane emocjonalnie. Nie pokazałem jednak najważniejszego – dlaczego powinniśmy używać tych drugich.
Język to potężne narzędzie. Szarlatani z powodzeniem używają go, by zakłamywać rzeczywistość i wyciągać od nas kasę. Możemy z tym walczyć tylko w jeden sposób – nazywając rzeczy po imieniu i demaskując ich manipulacje.
Myślicie, że przywódcy religijni wierzą w te bzdury, które głoszą? Myślicie, że nie zauważają, jak bardzo ich religia jest podobna to wszystkich pozostałych i jak równie mało oparta na faktach? Gdy dyskutują z ateistami mogą się powoływać na argumenty takie jak ”dowód” ontologiczny czy pięć dróg Tomasza z Akwinu, ale gdy mają dowodzić słuszności swojej religii nad innymi, pozostaje im tylko “moja książka mówi tak, a twoja inaczej” albo “ja ten fragment interpretuję mądrzej” albo “haha, wy to jeszcze kobiety traktujecie jak przedmioty, a my już zdążyliśmy przestać”. To jak kłócenie się, która szkoła astrologii jest najlepsza, udając że którakolwiek ma cokolwiek wspólnego z prawdą.
Jest jednak jedna rzecz, która bardzo widocznie rozdziela jedne zabobony od drugich i wartościuje je – język.
Używanie różnych form do opisu podobnych samych zjawisk nie tylko zakłamuje rzeczywistość, ale też dzieli ludzi. Gdyby dzieliła ze względu na coś obiektywnego, jak podejście do rozsądku, nauki i ewaluacji dowodów, tym samym pomagając ludziom wydostać się z sideł religii, to bardzo słusznie. Dzieli jednak na zasadzie szkolnego bully, odrzucającego inność i znęcającego się nad rówieśnikami niepasującymi do grupy – “my to mamy prawdziwą wiarę, nie to co to wasze szamaństwo!”.
Bardzo słusznie, że słowa takie jak “zabobon”, “szaman”, “sekta”, czy “talizman” są nacechowane negatywnie. Źle jednak, że ktoś stworzył ich pozytywne odpowiedniki, próbując nas oszukać, że to wcale nie to samo.
Jeśli jesteś wierzący, warto, żebyś spróbował takiego eksperymentu – gdy opisujesz coś związanego ze swoją religią, zrób to (przynajmniej w myślach) tak, jakbyś opowiadał o jakiejś zupełnie obcej wierze. Na przykład zamiast mówić o kolejce do konfesjonału i o wyznawaniu w nim grzechów, spróbuj powiedzieć, że “dorośli ludzie czekają w kolejkach, żeby na kolanach powiedzieć facetowi w sukience, że byli niegrzeczni”. Zamiast cieszyć się, że ktoś “przyjął Jezusa do swojego serca” spróbuj pomyśleć, że “zjadł wafelka, wierząc że to ludzkie ciało”.
To zmusi cię do zastanowienia, która część takiego opisu nie pasuje niby do rzeczywistości, i w czym właściwie tkwi różnica między twoją wiarą a wszystkimi innymi zabobonami. Jeśli tę różnicę znajdziesz, mimo obdarcia języka ze sztucznego sacrum językowego, no to good for you, tylko umocnisz swoją wiarę. Jeśli zaś nie, to gratulacje – właśnie zauważyłeś coś, co dotychczas było poza twoim zasięgiem.
]]>I have, however, found a way to spare myself all that conversional boredom. Ready?
Jesus has said: “Anyone who speaks a word against the Son of Man will be forgiven, but anyone who speaks against the Holy Spirit will not be forgiven, either in this age or in the age to come.” (Mt 12, 32)
So, blaspheming against the Holy Spirit is enough to have no way back anymore? So that all the attempts of converting yourself, begging for forgiveness and doing penance, were as pointless within the christian theology as they as in reality? So that god’s infinite mercy suddenly finished for me? Count me in!
Okey then: The Holy Ghost is a dull, egoistic, racist, sadistic fucktard. Is that enough to have that ”salvation” topic behind me?
The Catechism points out six “sins against the Holy Spirit”:
Well, I don’t believe in god, or his mercy, or a “sin”, and I’m not planning to do any penance neither now or right before my death, so it’s hard for me to fulfil points 1, 4 and 6 in any way – but instead, my disbelief makes me qualify for irreversible, unconditional damnation according to points 2, 3 and 5.
There’s no hope for me then. You don’t have to bother me with any conversion attempts. Have a nice day! :)
]]>Trochę mnie wkurza, gdy ktoś chce mnie nawracać. Bo wprawdzie wiem, że to zapewne z dobrych pobudek, że chcą mi dać prezent w postaci życia wiecznego i w ogóle, ale z perspektywy człowieka, który spędził (zdecydowanie zbyt) wiele czasu na poznawaniu religii świata, fakt nieistnienia boga jest dla mnie tak oczywisty, a absurdalność religii tak wielka, że nie ma już dla mnie drogi powrotnej. Szkoda czasu nawet na patrzenie w jej stronę.
Znalazłem jednak sposób, by sobie tych nawracaniowych przynudzań oszczędzić. Gotowi?
Otóż Jezus zaprawdę powiedział onegdaj: “Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym.” (Mt 12, 32)
A zatem wystarczy zbluźnić przeciw Duchowi Świętemu, by nie było już odwrotu? By wszelkie próby nawracania się, przebłagiwania i pokutowania były w ramach teologii chrześcijańskiej równie bezcelowe, jak są w rzeczywistości? By boskie nieskończone miłosierdzie nagle się dla mnie skończyło? Chętnie na to pójdę!
A zatem: Duch Święty to tępy, egoistyczny, rasistowski, sadystyczny cwel. Czy to wystarczy żeby mieć już z głowy temat ”zbawienia”?
Katechizm wylicza następujące “grzechy przeciwko Duchowi Świętemu”:
Cóż, nie wierzę w boga, w jego miłosierdzie, ani w coś takiego jak “grzech”, a “pokuty i nawrócenia” nie planuję ani na teraz, ani na łoże śmierci, więc ciężko mi jakkolwiek spełnić punkt pierwszy, czwarty i szósty – za to moja niewiara zdecydowanie kwalifikuje mnie do nieodwracalnego, bezwarunkowego potępienia ze względu na punkt drugi, trzeci i piąty.
Nie ma zatem dla mnie żadnej nadziei. Nie musisz sobie (i mi) zawracać głowy żadnymi “zbawiennymi napomnieniami”. Miłego dnia! :)
]]>Tytuł kontrowersyjny, ale ja uwielbiam kontrowersje. I twierdzę, że nie ma powodów, by mitologię judeochrześcijańską traktować jakkolwiek inaczej niż wszystkie pozostałe.
Mit jest prymitywną historyjką, za pomocą której ludzie usiłowali sobie wytłumaczyć różne zjawiska i fakty, których nie rozumieli i nie mieli pojęcia, o co chodzi. Teraz, w dobie ogromnego rozwoju nauki i techniki, coraz mniej zjawisk pozostaje niewyjaśnionych i niezbadanych. Wszystko okazuje dawać się wyjaśnić racjonalnie, bez odwoływania do nadnaturalności. Wiemy że pioruny to silne wyładowania elektryczne, a nie wyraz gniewu Zeusa. Wiemy że Słońce to gwiazda, a nie rydwan boga Ra. Mitologie, jako próba wyjaśnienia przyrody oraz przedmiot wiary, stały się zbędne, a wręcz szkodliwe, zaciemniające i zniekształcające prawdziwy obraz rzeczywistości. Taki, który możemy zobaczyć, dotknąć, zbadać, zmierzyć, opisać matematyką i udowodnić. Taki, który działa. Cała współczesna fizyka działa. Komputer, na którym właśnie czytasz ten artykuł, powstał właśnie dzięki niej, a nie dzięki łasce słowiańskiego boga Peruna.
Dlaczego więc zdecydowana większość naszego społeczeństwa wciąż akceptuje jedną z tych jawnie nieprawdziwych i niedających się udowodnić ani obronić rozumem mitologii?
No ale... czy aby na pewno opowieści biblijne można nazwać mitologią? Spójrzmy. Słownik PWN [link] definiuje mit następująco:
- «opowieść o bogach, demonach, legendarnych bohaterach i nadnaturalnych wydarzeniach, będąca próbą wyjaśnienia odwiecznych zagadnień bytu, świata, życia i śmierci, dobra i zła oraz przeznaczenia człowieka»
- «ubarwiona wymyślonymi szczegółami historia o jakiejś postaci lub o jakimś wydarzeniu»
- «fałszywe mniemanie o kimś lub o czymś uznawane bez dowodu»
1. Biblia to zbiór opowieści, w których występują bogowie (Jahwe, El, Aszera, Baal, etc.), demony (Szatan, Belzebub, Legion, etc.), legendarni bohaterowie (król Dawid, Samson, Mojżesz, anioły, etc.) i nadnaturalne wydarzenia (zmartwychwstanie, cuda, manna z nieba, rozstąpienie wód, etc.). Biblia usiłuje wyjaśnić zagadnienia bytu, świata (mit kreacyjny, opowieść o sześciu dniach stworzenia, zupełnie sprzeczna z wiedzą naukową), życia i śmierci (mit kreacji człowieka, niezgodny z faktem ewolucji), dobra i zła (wydarzenia z Edenu, odkupieńcza śmierć Jezusa, etc.) oraz przeznaczenia człowieka (zbawienie, apokalipsa, etc.).
2. Biblia zdecydowanie jest historią „barwioną wymyślonymi szczegółami”. Spójrzmy choćby na historię Jezusa. Większość badaczy Biblii jest zgodna, że Jezus był postacią historyczną, izraelskim rabbim z pierwszego wieku naszej ery. Ale już wszystkie nadnaturalne zjawiska z nim związane musiały zostać zmyślone. Towarzyszące ponoć jego śmierci zaćmienie słońca nie znajduje potwierdzenia ani w obliczeniach astronomicznych, ani w świadectwach współczesnych mu kronikarzy. Rozerwanie zasłony przybytku czy zombie chodzące po Jerozolimie z pewnością musiałyby być ogromnie ważnymi wydarzeniami w historii tego miasta, wartymi odnotowania w kronikach. Ale, o dziwo, nie zostały.
3. Brak dowodu jest cechą charakterystyczną każdej religii. Biblia również, bez żadnego dowodu (a ona sama tym dowodem nie jest!) postuluje istnienie Boga oraz wzbudza w czytelnikach „fałszywe mniemanie” o jego charakterze, czynach, woli i jej objawieniu. A przynajmniej nie ma żadnego powodu, by uważać je za prawdziwe, z wyjątkiem tylko ślepej, bezmyślnej wiary. Również wiele innych (jeśli nie większość) postaci biblijnych, jak król Dawid czy Mojżesz, jest uważana przez historyków za fikcyjne, literackie. [link] [link]
Legendy judeochrześcijańskie nie tylko spełniają wszystkie definicje mitu, ale wręcz są w ogromnej części tożsame z tym, co powszechnie nazywa się mitologiami. Chyba nie ma takiej starożytnej wschodniej religii, w której dziewica (Isis, Nana) nie porodziłaby w dzień przesilenia zimowego boskiego syna (Horus, Attis, Kriszna, Dionizos, Mithra), który miał 12 uczniów, czynił cuda, umarł i zmartwychwstał... Z innych religii została zapożyczona niemal cała doktryna judeochrześcijańska: wielki prawodawca (Manu, Minos, Mises, Mojżesz), chrzest, sąd ostateczny, potop, obrzezanie... [link]
Lecz jakie można znaleźć różnice między mitologią a religią? Cóż, Wikipedia, powołując się na Parandowskiego, mówi [link] : Mitologii nie należy utożsamiać z religią. Religia opiera się na kulcie i obrzędach, które, w przeciwieństwie do płynnych i łatwo ulegających przemianom mitów, są trwałe, odporne na postęp cywilizacyjny i przechowują bardzo dawne formy wierzeń.
Ośmielę się nie zgodzić z opinią pana Parandowskiego. Czemu w ogóle trwałość miałaby być tu wyznacznikiem? Najważniejszymi elementami są tutaj (moim zdaniem oraz zdaniem autorów słownika PWN) prawdziwość oraz celowość. Bo przecież to, że wielu ludzi przez długi czas wierzy w jedną rzecz, ani trochę nie wpływa na to, czy jest ona prawdziwa czy nie.
A nawet jeśli trwałość miałaby być wyróżnikiem... Mitologię grecką nazywamy mitologią, mimo że była wynikiem wielowiekowych przekształceń i nawarstwień. Mitologię egipską nazywamy mitologią, mimo że rozwijana przez ponad trzy tysiąclecia istnienia kultury staroegipskiej. Mało? Nietrwałe?
Moim zdaniem jest tylko jedna różnica między religią a mitologią. W to pierwsze jeszcze się wierzy, w to drugie już nie i traktuje się to jak bajkę. I wszystkie religie czeka kiedyś ten sam los. Dlatego lepiej gdybyśmy odeszli od głupich przesądów i bajek, na rzecz racjonalizmu, przemyślanej duchowości i mistycyzmu.
Na zakończenie chciałbym zwrócić jeszcze szczególną uwagę na jedno sformułowanie z Wikipedii. Mianowicie, że religie są „odporne na postęp cywilizacyjny”. No właśnie... No właśnie...
Postępie! Nie daj się religiom!
]]>