Of course students should know about religions. The problem is presenting them as any other subject. They’re not.
Schools should teach students about religions, but they should not teach anyone the religion. Just like they should mention homeopathy when discussing the placebo effect, or mention astrology when explaining the scientific method and what kinds of hogwash do not follow it. But those are not valid school subjects!
During my whole education in Polish public schools I’ve spent like 10 hours tops discussing the religions of the world during the geography classes (and to be fair, also during the catholic catechesis classes). In comparison – I’ve wasted two hours each week for twelve years of education on getting indoctrinated with the catholic doctrine. It’s insane!
The rule should be simple – if there’s evidence for it, it should be taught in schools. If there’s not, but it’s somehow relevant: culturally, as a point of reference, or in a different way – it should be mentioned with an explanation of its unscientific nature.
Let’s keep children educated – not indoctrinated.
]]>Z jakichś powodów nie uczymy astrologii, wróżbiarstwa, horoskopów, telepatii czy homeopatii w szkołach – ponieważ są bzdurami, są twierdzeniami niewspartymi przez żadne wiarygodne dowody. Jednak w przypadku religii niektóre kraje nie widzą problemu z nauczaniem ich w szkołach. What the fuck?
Oczywiście że uczniowie powinni wiedzieć o religiach. Problemem jest przedstawianie ich tak, jakby były pełnoprawnymi przedmiotami szkolnymi. Nie są.
Szkoły powinny uczyć o religiach, a nie religii. Tak samo jak powinny wspominać o homeopatii podczas przerabiania efektu placebo, albo o astrologii podczas dyskutowania metody naukowej w kontekście różnorakich bredni, które jej nie używają. Jednak te tematy nie są pełnoprawnymi przedmiotami szkolnymi!
Podczas całej mojej edukacji w polskich szkołach publicznych spędziłem może z 10 godzin na poznawaniu religii świata podczas lekcji geografii (i, trzeba przyznać, również podczas katechezy). Dla porównania – na indoktrynację katolicką zmarnowałem w tym czasie po dwie godziny każdego tygodnia przez dwanaście lat. Szaleństwo!
Zasada powinna być prosta – jeśli coś jest udowodnione, ma swoje miejsce w szkole. Jeśli nie jest, ale z jakiegoś powodu ma znaczenie: czy kulturalne, czy jako punkt odniesienia dla prawdziwej nauki, czy z innego powodu – powinno być w szkole wspomniane, z wyjaśnieniem jego nienaukowej (czy antynaukowej) natury.
Niech dzieci będą wyedukowane – nie zindoktrynowane.
]]>Materiał z “Dzień dobry TVN”: Ksiądz pedofil nadal pełni posługę kapłańską. Dlaczego?
Mamy uwierzyć, że koleś desygnowany przez Konferencja Episkopatu Polski specjalnie do spraw “ochrony dzieci i młodzieży” przez trzy lata swojej “pracy” nie miał zielonego pojęcia o tej sprawie? Albo kłamie, albo jest totalnie niekompetentny.
Dlaczego taki ksiądz nie jest usunięty z Kościoła, niejako z automatu, po wyroku sądu?
Nie ma automatu, Kościół też ma swoje prawa, nie działa na zasadzie huzia na Józia.
Ta, jasne. Ale jak ja kopnąłbym papieża, to wylatuję z Kościoła z automatu. Jak kobieta dokona aborcji, to wylatuje z Kościoła z automatu. Za to jak już księżulo przez lata więzi, zastrasza i gwałci niewinne dziecko, to mu się należy benefit of the doubt?
Tak samo jak w dekalogu zabrakło miejsca na gwałt czy pedofilię, za to znalazło się sporo na wymawianie imienia jednego gościa ze złymi intencjami, tak samo w katalogu excommunicatio latæ sententiæ nie ma gwałcenia dzieci, za to jest wyplucie opłatka na podłogę. Czy to jest moralne?
Czy są takie regulacje, ile razy ksiądz musi zgwałcić dziecko, żeby przestać być księdzem?
Jedyna moralna odpowiedź to “raz”. Jak ktoś zaczyna pieprzyć o “podejściu indywidualnym”, znaczy że jego sekta ma w tej kwestii sporo na sumieniu.
Nas [Fundacja “Nie lękajcie się”] kardynał Nycz nazwał “niebytem”, a “z niebytem się nie rozmawia”.
W intencjach Kościoła jest oczyszczanie się [z księży pedofili] i są ku temu procedury.
Jeśli po tylu latach wypływających coraz to nowych afer, Kościół wciąż zdaje się jednak tego nie robić, to może oznaczać jedną z dwóch rzeczy: albo są na tyle głupi, że nie rozumieją, iż przyznanie się do winy, uderzenie w pierś i ukaranie winnych, byłoby dla nich PR-owo zdecydowanie lepszym wyjściem niż to, co robią; albo skala zjawiska jest tak ogromna, że gdyby serio wyrzucać księży pedofilów, toby się im cała ta sekta rozleciała.
Nie jesteśmy społeczeństwem malutkim, ani malutkim Kościołem, [...], [z powodu samych jego rozmiarów] powstają problemy [z rozwiązaniem kwestii pedofilii].
Polski Kk to raptem ~50 tys. osób duchownych. Jeśli rzeczywiście, (jak twierdzi Kościół) jest wśród nich jedynie “znikoma garstka” przestępców seksualnych, to by znaczyło że argument “ciężko ogarnąć tak dużą sprawę” jest z dupy wzięty.
Potrzeba więcej takich przypadków.
COOOO?! Potrzeba więcej pedofilii, żeby móc wreszcie zacząć walczyć z pedofilią? TO JEST CHORE!
KEP w 2011 roku przyjęła wytyczne, które [...] całą odpowiedzialność zrzuca się na sprawcę. [...] Jeśli chcemy dochodzić jakichkolwiek roszczeń, to nie od Kościoła, a tylko od sprawcy.
Powinniśmy się jeszcze cieszyć, że na sprawcę, a nie na ofiarę, no nie? :/
To jest demonizowanie jednej strony.
Tak. To jest demonizowanie przestępców. Och, jakże nam przykro...
Brawa za reportaż, Justyno!
]]>Nie wyobrażam sobie budować relacji z przyjacielem za pomocą powtarzania mu aż do znudzenia w kółko tych samych formułek. Ba, jakichkolwiek fomułek. Ja klepię puste słowa, a mój przyjaciel milczy – cóż to za przyjaźń? Cóż to za relacja?
Ile to się nie nasłuchałem, jaki to różaniec jest “cudowny” i jaką to ma “moc”. Znaczy niby jak miałoby to działać? Maryja siedzi sobie w niebie, słucha tych wszytkich pustych słów, zlicza kto ile razy powiedział i jak wyraźnie, po czym zdaje Bogu raport, mówiąc “ej, no weź mu pomóż z tym sprawdzianem z matmy... wiem że się nic nie uczył, no ale przecież odmówił całe pięć tajemnic, no weź! wiesz przecież jak ja lubię te ich różańce...”.
Zawsze sie zastanawiałem, skąd oni niby wiedzą, że różaniec ma taką moc. Już nawet nie, skąd wiedzą, że jakakolwiek modlitwa jakkolwiek działa. Więcej, oni wiedzą, że spośród tych wszystkich koronek, jakie codziennie klepią, to właśnie ta działa najlepiej.
To wiedzą, ale zdają się nie pamiętać o tym, że ich “święta księga” wprost zabrania takich zachowań. Jezus mówi w Mt 6, 7: “Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani.”, co zwyczajnie kłóci się z formą różańca.W 1 Tm 2, 5 czytamy “Albowiem jeden jest Bóg, i jeden pośrednik Boga i ludzi, człowiek Chrystus Jezus”, co jest zdecydowanie sprzeczne z bardzo istotnym w różańcu pośrednictwem Maryi.
Fascynuje mnie też to, że coś na kształt różańca istnieje w całej masie innych religii. Zarówno w znaczeniu formy modlitwy, jak i samego sznura modlitewnego. Buddyści mają malę, hinduiści rudrakszę, muzułmanie subhę, prawosławni czotki... Mogę się domyślać powodów takiego stanu rzeczy. Być może to uniwersalna cecha ludzka, że są po prostu zbyt leniwi, by wysilać się i myśleć, co właściwie chcieliby Bogu powiedzieć, więc wolą wyłączyć myślenie, a włączyć automacik werbalny. A może ma to być celowy zabieg ogłupiający, zmieniający wiernych w robociki... Tak bardzo przypomina mi to sektę Hare Krishna, gdzie głównym zajęciem wiernych w ciągu dnia jest bezcelowe recytowanie mantr... Pamiętam, jak opowiadał mi o tym katecheta w liceum, jednocześnie nie zauważając tam żadnych podobieństw do katolickiego fetyszu różańcowego.
Różaniec jest według mnie po prostu obrzydliwy w samej koncepcji. Może jako zwykła mantra byłby w porządku, ot jeden ze sposobów medytacji i pracy nad sobą, super. Ale jeśli się przerobi to na modlitwę, która ani z rozmową, ani z relacją, ani ze świętą księgą własnej religii nie ma nic wspólnego, to gdzie w tym wszystkim sens?
]]>Kiedy ostatnio naskrobałem parę słów na ich temat w poscie Nad Dziesięcioma Przykazaniami, zapomniałem o bardzo ważnej sprawie. Rozważyłem tylko pierwsze dziesięć z nich, zupełnie ignorując fakt, że tuż po nich znajduje się jeszcze cała długaśna lista wielu wielu innych. Zupełnie jak jakiś katolik się zachowałem...
A wystarczy otworzyć Księgę Wyjścia rozdział 20 i nie kończyć lektury od razu na 17. wersecie. Tam się dopiero zaczynają ciekawe smaczki! Nimi właśnie chciałbym się teraz podzielić w luźnym i pobieżnym przeglądzie Prawa Mojżeszowego.
Bardzo istotne spostrzeżenie z lektury: Nie ma żadnej przerwy między dekalogiem a resztą przytoczonych tu nakazów Boga. To jest jedna całość. Jahwe wezwał Mojżesza na górę Synaj, zaczął mówić, i mówił, i mówił, i mówił... W tym czasie lud stał na dole i panicznie się bał, o czym autor tekstu robi wtrącenia. I tyle. W tej historii per se nie ma nic, co mówiłoby współczesnemu czytelnikowi, że Dekalog jest czymś zupełnie odrębnym od tych wszystkich niedorzecznych praw które następują po nim. Żadnej podstawy, by Dekalog miał chrześcijan obowiązywać, ale reszta to już nie...
Na początku “reszty przykazań” mamy szczyt narcyzmu Elohima (ach czyż to nie było oczywiste?) wyrażony w nakazie składania mu krwawych ofiar ze zwierząt. Krwawe ofiary całopalne! Cóż za piękna zasada moralna! Swoją drogą fragment ten jest sprzeczny z Iz 1, 13-17, gdzie Jahwe mówi, że zbrzydły mu ofiary jego ludu i krew na ich rękach... No chyba że “wieczny i niezmienny” zmienił zdanie, hm...
Bardzo istotne jest też dla Jahwe to, by przy jego ołtarzu nikt, choćby przypadkiem, nie odsłonił swej nagości. Jak widać szczerze nienawidzi on nagości. Mam hipotezę. Może to dlatego, że Adam i Ewa po zjedzeniu zakazanego owocu zawstydzili się i zakryli? Bóg nie mógł ich więcej podglądać, więc strzelił focha i od teraz nienawidzi naturystów?
Następny fragment jest w Biblii Tysiąclecia opisany śródtytułem “Prawo rodzinne”. A mówi o niewolnikach. Tak właśnie. Oznacza to albo że Izraelici traktowali swoich niewolników jak rodzinę, albo po prostu redaktorzy BT znają się na stosowaniu eufemizmów. Nie wiedzieć czemu, obstawiam to drugie...
Fragment ten pokazuje też dwa bardzo ważne podziały: Żydzi kontra goje oraz mężczyźni kontra kobiety. Wszystkich traktuje się inaczej. Żyd jest bardziej ludzki niż goj, więc nawet jeśli jest niewolnikiem, to trzeba go po sześciu latach uwolnić. Kobieta nie jest człowiekiem, lecz przedmiotem, a tym bardziej jeśli nie jest wolna.
Potem zaczynają się kary śmierci. Za pobicie ze skutkiem śmiertelnym – no spoko. Podstępne zabójstwo – ok. Porwanie – spoko. Podniesienie ręki na rodzica – yyy...? Serio?
Brutalne bicie niewolników nie jest wg Boga niczym złym. No chyba że z tym przesadzisz i umrą.
Za byle uderzenie matki jest aż śmierć, ale już za antylajfowe spowodowanie poronienia jest tylko grzywna. Ruchy pro-life raczej nie są zadowolone z takiej biblijnej pobłażliwości wobec tak wielkich zbrodni! A nie, wróć. Nie “nie są”, lecz “nie byłyby”. Gdyby chociaż wiedziały, co jest w ich książce.
Dalej mamy słynne szczyty absolutnej, wiecznej, ponadczasowej moralności: “oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, oparzenie za oparzenie, ranę za ranę, siniec za siniec”.
Księża mi zawsze powtarzali że zwierzęta nie mają duszy, a tylko instynkt. Co chyba implikuje, że nie powinny ponosić odpowiedzialności za swoje czyny, prawda? Otóż nie, wg Biblii jeśli wół kogoś pobodzie na śmierć, trzeba zwierzaka ukamienować. Słodko!
Dalej mamy prawo rzeczowe, nudne jak flaki z olejem. Uderzająca jest jego kazuistyczna szczegółowość (jak zresztą i całej reszty Prawa). Nie zazdroszczę uczonym w Piśmie, mieli cholernie dużo bzdur do znania... Uderzające jest też to, że większość z tych praw nie ma współcześnie żadnego odniesienia w rzeczywistości. Pasują wyłącznie do koczowniczego trybu życia i gospodarki opartej na rolnictwie. Ale i tak zdają się być równie ważne co Dekalog.
Włamywacza można bezkarnie zabić w swoim domu (całkiem słusznie), ale jest haczyk – tylko w nocy. Bóg sam jeden raczy wiedzieć dlaczego tak...
Za seks przedmałżeński, o dziwo, nie ma śmierci. Jest tylko przymusowy ślub.
Według Boga czary istnieją, a czarownice mają moc. I dlatego trzeba je zabić. “Nie pozwolisz żyć czarownicy”.
Potem mamy miłą niespodziankę – trzeba być w porządku wobec cudzoziemców, wdów i sierot. Nie rozgłaszać fałszywych plotek. Nie mieć względu na bogatych. Pomagać osłom. Nie osądzać niesprawiedliwie. Jak milusio.
Lichwa jest zakazana. Pośród Żydów. Od gojów można ciągnąć ile się chce.
Dalej mamy rok szabatowy i ustanowienie trzech świąt, których niemal żaden chrześcijanin wcale nie obchodzi.
“Nie będziesz gotował koźlęcia w mleku jego matki”.
O, i dopiero tutaj seria przykazań się kończy. Kończy się wylistowaniem wszystkich narodów, które wkrótce mają zgładzić Izraelici, a także wszystkich obietnic, których Jahwe nigdy nie spełnił: “Oddalę od ciebie wszelką chorobę. Żadna kobieta w twoim kraju nie będzie miała przedwczesnego porodu i żadna nie będzie bezdzietna”, “Sprawię, że będą uciekać przed tobą wszyscy twoi nieprzyjaciele”.
Ech... Ciekawsze są te przykazania, niż się ich uczy na katechezach, prawda?
]]>O tym zbiorze literek wyrytym kiedyś ponoć na kamiennych tablicach można mówić naprawdę wiele. I mówi się wiele. Mówi się o nich jako o podstawie naszej moralności, fundamencie życia, a nawet – podstawie całej cywilizacji. Bzdura!
Dekalog nie jest niczym innym jak sposobem na kontrolowanie ludzi. Był wielokrotnie przerabiany, dostosowywany do potrzeb konkretnych kontrolerów, jedne rzeczy ignorowano, inne zaostrzano. Dekalog nie uczy moralności, tylko posłuszeństwa.
W Biblii znajdujemy dwie wersje Dekalogu: Wj 20, 2-17 oraz Pwt 5, 6-21. Będę tu się posługiwał pierwszą z nich i oryginalną starożydowską numeracją.
Po pierwsze, zastanawiające jest samo powstanie kamiennych tablic. Nasze rządy, sejmy i kongresy przynajmniej przyznają się do autorstwa swoich ustaw czy uchwał. Mojżesz natomiast zrzucił wszystko na Boga. Czy w głowach Izraelitów nie powstało pytanie: “a skąd ja mam wiedzieć, że to Prawo naprawdę jest od Boga”? “Skoro On chce, byśmy wszyscy tego Prawa przestrzegali, to czemu nie pokazał go wszystkim?”. Tacy na przykład bracia Wright jak chcieli pokazać światu swój wynalazek, to pokazali, a nie tylko oznajmili “brat widział że lata, uwierzcie mu”. Natomiast sposób, w jaki zostało obwieszczone Prawo Boże, odbiera mu wiarygodności, no nie? Ale dość dygresji, skupmy się wreszcie na treści.
Pierwsze cztery przykazania nie mają nic wspólnego z moralnością. Nakazują posłuszeństwo i pobożność. “Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną” zdradza, wśród wielu innych fragmentów Pisma, że ówcześni Izraelici byli henoteistami – wierzyli w wielu bożków, ale tylko jednemu z nich, Jahwe, oddawali cześć. Pierwsze przykazanie nie uczy zatem niczego etycznego, ale czegoś, co współcześni chrześcijanie nazwaliby herezją i pogaństwem – wybrania sobie jednego spośród wielu bóstw i posłuszeństwa jego kapłanom.
Drugie przykazanie zapewne wielu chrześcijan pierwszy raz zobaczy na oczy. Oto ono: “Nie uczynisz sobie obrazu rytego ani żadnej podobizny tego, co jest na niebie w górze i co na ziemi nisko, ani z tych rzeczy, które są w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał ani służył. Ja jestem Pan, Bóg twój, mocny, zawistny, karzący nieprawość ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą; czyniący miłosierdzie tysiącom tych, którzy mię miłują i strzegą przykazań moich”. Jakże niewygodne przykazanie! Zabrania czegoś, co Kościół czyni z wielkim upodobaniem, mając z tego niemałe pieniądze (pielgrzymki, obrazki, pamiątki, relikwie, szkaplerze, cudowne medaliki...). Nic dziwnego zatem, że rzadko kiedy wspomina o tym ustępie Pisma, a jeśli już, to wtedy, gdy został wprost spytany o to, jak je połączyć z istniejącym przecież kultem przedmiotów. I ciężko uznać jego odpowiedzi za satysfakcjonujące. Katolicy najzwyczajniej w świecie wyrzucili to przykazanie ze swoich katechizmów i łamią je każdego dnia...
Niewygodne jest też ze względu na dalsze wersety. Bóg jest zawistny? Przecież zawiść jest grzechem! Bóg karze prawnuków za grzechy pradziadków, których mogli nawet nie znać i nie mieć nic wspólnego z ich przewinami? Przecież miał być sprawiedliwy, a nie okrutny! Bóg okazuje miłosierdzie tylko pod warunkiem przestrzegania swoich przykazań? Czyż prawdziwa miłość nie powinna być bezwarunkowa?
Trzecie: _“Nie będziesz brał imienia Pana, Boga twego, nadaremno; bo nie będzie miał Pan za niewinnego tego, który by wziął imię Pana, Boga swego, nadaremno_”. Doprawdy jest to istotna wartość moralna! Nie wypowiadać jakiegoś słowa w brzydki sposób! Och tak, ta zasada z pewnością uratuje miliony ludzi przed cierpieniem i śmiercią! Zdecydowanie uczyni świat lepszym miejscem! Co więcej, to zapewne właśnie nieprzestrzeganie go jest powodem wszystkich wojen na świecie, albowiem Jahwe karze przecież tych, którzy ośmielą się wykrzyknąć “O Boże!” gdy zobaczą coś, w co ciężko jest uwierzyć...
Czwarte:“Pamiętaj, abyś dzień sobotni święcił. Sześć dni robić będziesz i będziesz wykonywał wszystkie roboty twoje; ale dnia siódmego sabat Pana, Boga twego, jest: nie będziesz wykonywał weń żadnej roboty, ty i syn twój, i córka twoja, sługa twój i służebnica twoja, bydlę twoje i gość, który jest między bramami twymi. Przez sześć dni bowiem czynił Pan niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich jest, a odpoczął dnia siódmego; i dlatego pobłogosławił Pan dniowi sobotniemu i poświęcił go”.Sobotni. Ekhm... Czyżby któryś katechizm ośmielił się podmienić sobie “sobotni” na “święty”? Czyżby związki zawodowe walczące o pięciodniowy tydzień pracy były bezbożne i czyniły niemoralnie? Czy coś złego się stanie, jeśli pracuję na zmiany i zamiast w weekend mam wolne w środę? Czy powinniśmy pójść absurdalnym szlakiem ortodoksyjnych Żydów i bać się w szabat nawet naciśnięcia przycisku by przywołać windę? Czy kalendarze, wg których tydzień zaczyna się od poniedziałku, są przyczyną zgorszenia? Czy jest w porządku posiadanie niewolnika, o ile raz w tygodniu dam mu wolne?
Piąte: “Czcij ojca twego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, da tobie”. Szacunek nie należy się każdemu z automatu. Są ojcowie, którzy chleją na umór i katują swoje dzieci na śmierć, są matki, które zostawiają noworodki w śmietnikach... Są też ludzie, którzy obojga rodziców szanują, a wcale nie żyją długo, ani nie dostają ziemi od Boga. To przykazanie zaczyna mieć sens dopiero, gdy uznamy, że nie jest skierowane do pojedynczego człowieka, lecz do całej zbiorowości. Wtedy jest to czysto pragmatyczne spostrzeżenie: jeśli nasz naród będzie zachowywał wartości rodzinne, to mamy szanse przetrwać. Niewiele w tym moralności. Niewiele też związku z naszym współczesnym, przeludnionym światem...
Od szóstego do dziewiątego mamy wreszcie coś, co można nazwać prawdziwym kodeksem etycznym. Chyba każdy dziś się zgodzi, że morderstwo, zdrada partnera, kradzież i fałszywe zeznania to coś złego. Cóż więc może się w tych zasadach nie podobać? To że ktoś potrzebuje, by je mu spisano i narzucono! Takie rzeczy powinny wynikać z naszego człowieczeństwa, naszej empatii, a nie z posłuszeństwa i strachu przed piekłem czy innym szeolem! No ale fakt, zasady są ważne i wartościowe.
Trzeba jednak zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Przede wszystkim, nie są to zasady nowe, wbrew temu co twierdzą niektórzy chrześcijanie (że gdyby nie Dekalog, nie byłoby praw zakazujących morderstwa). Wiele starożytnych kodeksów regulowało te same zagadnienia, co przykazania 6-9, Mojżesz wcale nie odkrył nic nowego.
Warto też wiedzieć, jak Izraelici łączyli dekalogowe “Nie będziesz zabijał” z prowadzonymi przez siebie (a nakazanymi przez Jahwe) wojnami i rabunkami. Otóż w ogóle nie łączyli. Nie było w tym dla nich nic sprzecznego, gdyż uznawali za oczywiste, iż szóste przykazanie odnosi się wyłącznie do swoich, do Żydów. Pozostałe Prawo zresztą mówi o tym wyraźnie. Przestępstwem było zabicie Żyda, natomiast nad śmiercią obcego nikt się przesadnie nie zastanawiał. Czy naprawdę chcemy żyć według tak nacjonalistycznego i niemoralnego systemu prawnego?
Cudzołóstwo niekoniecznie musi być czymś złym. Owszem, w naszej kulturze jest bolesne, krzywdzące i obnażające czyjś brak miłości do partnera. Ale nie wszystkie narody tak podchodzą do seksu! Ludzkie zachowania seksualne to temat na tysiące książek antropologicznych! U niektórych ludów poligamia jest standardem, u niektórych seks jest traktowany jak zwykła przyjemność na równi z jedzeniem czy piciem... Nie można powiedzieć, by oni czynili niemoralnie albo krzywdzili kogokolwiek, nie dochowując mu wierności! A zatem siódme przykazanie wynika raczej z uwarunkowań kulturowych, a nie z absolutnej moralności.
Warto tu jeszcze wspomnieć o katolickiej interpretacji siódmego przykazanie (które dla nich jest szóste). W którejś z wielu książek na ten temat trafiłem na takie, do bólu szczere zdanie (parafrazuję, bo nie potrafię teraz dotrzeć do tego, która to była książka): “Wprawdzie przykazanie to zabrania wyłącznie cudzołóstwa, ale Kościół od zawsze dołączał tu także seks przedmałżeński, antykoncepcję, homoseksualność, masturbację, pornografię”... Nie dość, że prawie każdą z tych “dołączonych” ciężko jest potępić moralnie z punktu widzenia racjonalnego, bezdogmatowego, to jeszcze przedstawiciele Kk sami przyznają, że oryginalne przykazania wcale tego nie zakazują. Kościół przerobił sobie interpretację przykazania dla swoich potrzeb. No cóż, kontrolując seksualność człowieka, łatwo jest kontrolować jego samego. Biskupi bardzo dobrze wiedzą, że żądze człowieka są naturalne i niemal niemożliwe do zwalczenia, a zatem przykazanie każące aż tak trzymać je na wodzy będzie zawsze łamane. Jego łamanie natomiast doprowadzi człowieka do poczucia winy, własnej niższości, uzależnienia od “łaski” spowiedzi, oraz woli podporządkowania się Bogu i “Jego” biskupom.
Jest jednak jedna rzecz związana z seksem, która bez wątpienia jest zbrodnią. Gwałt. Coś, o czym dekalog nie raczył nawet wspomnieć, a przecież to sprawa dużego kalibru. Naprawdę? Nie ma wśród bożych zakazów gwałtu, lecz jest wymawianie jakiegoś imienia w brzydki sposób?
Dziesiąte:“Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego, ani będziesz pragnął żony jego, ani sługi, ani służebnicy, ani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy, która jego jest”.Myślozbrodnia. Nie można nawet pragnąć? Ktoś sprawdza nasze myśli i emocje, i karze nas za nie, nawet jeśli sami nie do końca potrafimy je kontrolować? Trudno o bardziej niemoralną regułę niż myślozbrodnia!
Owszem, niezdrowa zazdrość może być zła, ale nie oszukujmy się, to właśnie na pragnieniach, pożądaniach i zdrowiej zazdrości zbudowaliśmy wszystkie cywilizacje, bogactwa i dostatki. Jeśli widząc czyjś majątek myślimy “cieszę się jego szczęściem”, to cudownie. Ale żeby samemu zdobyć podobny, musimy pomyśleć raczej “cieszę się jego szczęściem, więc sam też się wezmę do roboty i będę gorąco pragnął i usilnie dążył do celu, by mieć to samo, albo i więcej”. Cóż jest niemoralnego w takim podejściu?
Jezus rozwija to oraz siódme przykazanie, mówiąc: “Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa.” (Mt 5, 28). Jakże to idiotyczne! Tu nie tylko chce się karać za myśli i je kontrolować, ale zabrania się czegoś, dzięki czemu istnieje ludzkość! Prawie żadne małżeństwo (prócz tych aranżowanych) nie zostało by zawarte, a żadne dziecko poczęte, gdyby ktoś na kogoś (przedślubnie!) nie spojrzał pożądliwie! Poza tym, czemu akurat mężczyzna na kobietę, a nie odwrotnie? Czyżby mizoginiczne traktowanie kobiety jako przedmiotu, a nie podmiotu w związku, było wartością moralną? Albo czy mężczyzna może patrzeć pożądliwie na innego mężczyznę?
Warto też zauważyć, że wg katolickiej rachuby ostatnie przykazanie zostało przeciachane na trzy części, środek wywalono na początek, a z reszty zrobiono zupełnie osobne przykazanie, któremu brak choćby podmiotu i orzeczenia: “ani żadnej rzeczy, która jego jest”. Dlaczego tworzyć coś tak dziwnego? To bardzo proste. Katolicy wywalili sobie przecież drugie przykazanie, więc musieli jakoś sztucznie dopełnić do dziesięciu.
Podsumowując... Przykazania Boże niemal na pewno nie są boże, lecz ludzkie. Z całą pewnością nie są ani w stu procentach moralne, ani odkrywcze, ani nie są podstawą naszej cywilizacji. CBDO.
]]>Dziś chciałbym spojrzeć na kilka innych nacechowanych pejoratywnie słów. Na rzeczy, którym Kościół stanowczo się przeciwstawia, lecz te same rzeczy pod zmienioną nazwą – popiera i propaguje.
Po co nam sztuczne rozróżnienie między religią a sektą, skoro nawet Kościół katolicki spełnia swoją własną definicję sekty? Czyż nie różnią się one tylko wielkością?
zabobon «ogół wierzeń i praktyk opartych na przekonaniu o istnieniu mocy nadprzyrodzonych, które mogą sprowadzić na kogoś nieszczęście lub ustrzec go przed nim»
przesąd 1. «wiara w tajemnicze, nadprzyrodzone związki między zjawiskami, w fatalną moc słów, rzeczy i znaków; też: praktyki wynikające z tej wiary» 2. «mocno zakorzenione, błędne przekonanie»
Czyż Kościół nie wierzy w istnienie mocy nadprzyrodzonych? Czyż nie głosi wstawiennictwa świętych i kuszenia demonów? Czy jego obrzędy nie opierają się o nadprzyrodzoną moc słów, rzeczy i znaków? Czyż nie ma w nim relikwii, przedmiotów świętych?
talizman «przedmiot, któremu przypisuje się magiczną moc przynoszenia szczęścia jego posiadaczowi»
amulet «przedmiot, któremu przypisuje się magiczną moc»
Czym się różni poświęcony medalik od talizmanu? A relikwia od amuletu? A szkaplerz? Najświętszy sakrament? Ktoś pewnie powie, że to nie one działają, lecz to przez nie działa Matka Boska albo święci. Więc czemu nie pozbyć się tych przedmiotów? Czy Matka Boska nie potrafi działać bez szkaplerza?
magia 1. «ogół wierzeń i praktyk opartych na przekonaniu o istnieniu mocy nadprzyrodzonych, które można opanować i wywoływać za pomocą zaklęć, obrzędów i czarów» 2. «niezwykła siła oddziaływania» 3. «zniewalający urok jakichś miejsc lub osób»
zaklęcie 1. «gorąca prośba» 2. «magiczna formułka mająca wywołać nadprzyrodzone skutki»
Kościół nie wierzy w moce nadprzyrodzone? Nie próbuje na nie wpływać przez magiczne słowa modlitw, pieśni i formułek?
Wprawdzie ekstaza nie jest elementem charakterystycznym księży, ale i tak często się pojawia w duchowości chrześcijańskiej. Mówienie językami, ekstaza św. Teresy, ekstaza św. Franciszka, itp.
Byłem na mszy świętej o uzdrowienie odprawianej przez o. Johna Bashoborę. I ta msza spełniała już każdą część definicji szamaństwa, nawet te, które oznaczyłem iksem ✘ (i w żadnym przypadku nie jest to przytyk do koloru skóry ojca). To był żywy festiwal ekstazy. Ręce w górze, modulacja głosu, przekrzykiwanie się z własnym tłumaczem... Było nawet personifikowanie choroby/nałogu i nakłanianie ich do (dosłownie przedstawionego) opuszczenia ciała chorego!
Jak można w XXI wieku doszukiwać się związku przyczynowo-skutkowego między “wyjściem” choroby z człowieka a podniesieniem w górę rąk i powtórzeniem niezliczoną liczbę razy mantry “Jezu, uzdrów mnie”?
Istnieje coś takiego jak “medytacja chrześcijańska”, co jednak nie przeszkadza bardzo wielu chrześcijanom utożsamiać medytacji wyłącznie z religiami wschodu i demonizować jej wyłącznie z tego powodu, nie wiedząc nawet, na czym ona polega. Nie zdają sobie sprawy że na przykład różaniec i wszystkie inne koronki też są rodzajem techniki medytacyjnej.
Pojęć, które można w ten sposób rozpatrywać, jest zapewne jeszcze kilka. Choćby Maria, matka Jezusa, której kult jest niemal identyczny z kultem Wielkiej Bogini w niezliczonych innych religiach (swoją drogą, jestem szczerze zdziwiony że moja edycja na Wikipedii w tym temacie jeszcze nie została usunięta).
W każdym razie wniosek jest jeden: praktyki Kościoła tak niewiele się różnią od tego, co on sam demonizuje, że aż przykro patrzeć na taką niekonsekwencję. I jestem zdecydowany nazywać te wszystkie rzeczy po imieniu.
Nie wierzę w zabobony, więc w diabła też. Nie wierzę w amulety, więc w szkaplerz też nie. Nie wierzę w mitologie, więc czemu miałbym wierzyć w boskość Jezusa i cudowną moc tysięcy jego świętych? Jak wszystko to wszystko.
Drodzy wierzący! Proszę Was o jedno: konsekwencję. Albo odrzucam wszystkie bzdury na tej samej zasadzie, albo wierzę w nie wszystkie podobnie. Proste.